Student NEWS - nr 34 - okładka
W numerze m.in.
 
Humor dnia

- Czym się różni magister Kwaśniewski od ufoludków?
- Niektórzy już widzieli ufoludki, a dyplom Kwaśniewskiego jeszcze nikt.

.            

Angielski Prym

 

Angielski to dzisiaj minimum. Minimum aby liczyć się na rynku pracy i minimum aby funkcjonować w dzisiejszym świecie. Bez języka ani rusz. Tylko jak nauczyć się go naprawdę skutecznie?

 

Parę lat temu miałam przyjemność podróżować do Krakowa pociągiem Intercity z dwójką niezmiernie sympatycznych Anglików. Nie znali ani słowa po Polsku, kiedy więc do przedziału wszedł Pan oferujący przekąski nie bardzo mogli odnaleźć się w sytuacji. Zniecierpliwiony ich wahaniem mężczyzna zaczął na Anglików krzyczeć „Sok! Sok!”, wywołując tym samym jeszcze większą frustrację. Nie miał biedak pojęcia, że w ich ojczystym języku właśnie krzyczy do nich „Skarpeta”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Stwierdzenie, że języki obce trzeba znać, jest w dzisiejszych czasach absolutnym banałem. Każdy, kto marzy o pracy chociażby sprzedawcy w sklepie musi dzisiaj znać język na poziomie chociażby podstawowym. Każdy kto chce studiować na zagranicznej uczelni, musi posiąść odpowiednią wiedzę, aby zrozumieć uniwersyteckie wykłady.  

 

Najczęściej stosowanym językiem jest oczywiście angielski bo amerykańsko-brytyjska dominacja nie tylko jest widoczna ale i rośnie w siłę. W zachodniej części naszego kontynentu po angielsku mówią wszyscy – poczynając od kelnerów czy też konduktorów w pociągach, skończywszy na ważnych w świecie biznesu ludziach, politykach czy dziennikarzach. Niektórzy, tak jak Francuzi starają się manifestować swoją odrębność kulturową nie uznając zapożyczeń, ale nawet oni nie mogą się oprzeć naporowi języka. Przecież nawet ich język, tak jak i Polski, pełen jest angielskich wyrazów, które na co dzień – zupełnie nieświadomie – uznajemy za rodzime. To nie fikcja. Nie ma co ukrywać, znajomość języka angielskiego to dzisiaj absolutna konieczność oraz podstawa funkcjonowania w świecie pracy.

 

Polska na szarym końcu

 

Według opublikowanych niedawno sondaży, w znajomości języka angielskiego Polska jest na szarym końcu wszelkich statystyk. Wiele lat izolacji i komunistycznego ustroju zrobiło swoje - poza sporadyczną i raczej dziś śladową znajomością języka rosyjskiego nie mamy się czym pochwalić. Problem jest szczególnie widoczny w pokoleniu dzisiejszych 40, 50 latków – ci poza brakiem znajomości języka, nie mają też chęci aby się go uczyć. Któż z nas nie oglądał chociażby jednego wystąpienia naszych polityków, gdzie jako nieliczni potrzebują oni skorzystać z usług tłumacza. Rzecz, dla polskich realiów oczywista, nie miałaby miejsca w krajach Europy zachodniej.

 

Problem polityków i przedstawicieli naszego Państwa to jednak nie największy problem. Najbardziej krytyczne sytuacje mają miejsce w tzw. państwowych placówkach usługowych, gdzie osoba z zagranicy, nie znająca naszego języka próbuje uzyskać informacje lub też – nie daj Boże – pomoc.

Urząd ds. Migracji w Warszawie. Dział Cudzoziemców. Urzędnicy obsługujący podania o pracę cudzoziemców potrafią w dobrej mierze podać po angielsku datę i godzinę. Podobno istnieje osoba, którą wołają kiedy trzeba powiedzieć coś więcej. Za każdym razem.

Dworzec Centralny w Warszawie. Tutaj w kasie dla przejazdów międzynarodowych siedzi osoba mówiąca jedynie po polsku. Na pytania nadchodzących – w większości zagranicznych klientów odpowiada bardzo głośno w rodzimej mowie. Klienci zdumieni szukają pomocy, najczęściej znajdując ją u kogoś w kolejce.

Informacja turystyczna w Krakowie. Tutaj jest trochę lepiej. Znajomego Amerykanina Pani za biurkiem informuje o możliwości noclegów, jednak językiem tak łamanym, że ten musi zgadywać co mówi. Cóż by jednak nie mówić. Sukces.

 

Przykładów jest dużo więcej bo braki mają wszyscy. Jak szacują eksperci, w znajomości angielskiego będziemy w ogonie zachodniej Europy jeszcze przez nawet 70 lat. Polska nie ma opracowanego specjalistycznego programu kształcenia młodzieży. Brakuje pedagogów bo ci z wysokimi kwalifikacjami uciekają do prywatnych szkół, gdzie stawki za godzinę są wielokrotnie wyższe niż te w państwowych placówkach. Trudno jest się więc dziwić, że ci, którzy chcą język angielski opanować, najczęściej sięgają po oferty szkół niepublicznych.

 

Tutaj oferta jest więcej niż bogata. Najczęściej na każdym kroku można spotkać szkołę oferującą najlepszą w jej mniemaniu metodę nauczania, najbardziej konkurencyjne ceny i najlepiej wykwalifikowaną kadrę. Kolorowe ulotki mogą przyprawić o swoisty ból głowy. Jak więc wybrać najlepszą dla siebie szkołę, tak aby przy minimalnym nakładzie finansowym uzyskać jednocześnie maksymalne korzyści?

 

Po pierwsze: metoda nauczania

 

Świadomy uczeń, nawet ten dopiero potencjalny powinien po pierwsze określić to czego tak naprawdę chce się nauczyć. Większość zapisujących się na kursy, czy też zajęcia indywidualne swoje potrzeby określa zdaniem: „Chcę nauczyć się mówić”, nie wiedząc co tak naprawdę mają na myśli.

 

Pierwszym podstawowym błędem jest chęć uniknięcia wszelkiego kontaktu z gramatyką. Chcemy nauczyć się płynnej mowy, nie mamy jednak zamiaru zajmować się jakąkolwiek gramatyczną praktyką. W strukturach gramatycznych postrzegamy wszelkie źródło językowego zniechęcenia, bo przecież robienie ćwiczeń „to nic kreatywnego i jest nudne.”

 

W skutecznej nauce języka nigdy nie jest to jednak możliwe.  Jeśli uczymy się angielskiego od podstaw, niezbędne jest podłoże gramatyczne, bo bez niego nie będziemy w stanie uzyskać efektu poprawnej mowy. Ta sama zasada odnosi się aż do poziomu B1 (Intermediate), gdzie przerobiona gramatyka pozwoli nam na skuteczne wykorzystanie wszelkich struktur w praktyce. Gramatyka angielska to nie wróg ale przeszkoda, a ta wraz z praktyką będzie się wydawać coraz mniejsza.

 

Jeśli jednak jesteśmy na poziome wyższym, gramatyka powinna odgrywać rolę zdecydowanie marginalną. W tym wypadku stanowi ona przede wszystkim rekonesans lektora w wiedzy swoich uczniów oraz – już później – utrwalenie i powtórzenie wybranych struktur. Najczęściej występuje w formie pracy domowej. W przypadku, gdy zaistnieją jakiekolwiek problemy, zostaje utrwalana na zajęciach. W sumie na poziomach zaawansowanych, nie powinna ona przekroczyć jednej trzeciej czasu trwania całych zajęć. Jeśli jest inaczej mamy prawo protestować.

 

Sztandarowym hasłem promocyjnym szkół językowych są dzisiaj metody nauczania języka.  Callana, komunikatywna czy też wiele innych – mało kto tak naprawdę orientuje się co kryje się za samymi nazwami. Często wybieramy jakąś metodę nie dlatego, że zdaje się ona być dla nas adekwatna, ale dlatego, że jest jej najwięcej w środkach masowego przekazu. Innymi słowy, padamy ofiarą reklamy.

 

Callan zrobił zresztą w Polsce oszałamiającą karierę. Nie jest to nowa metoda nauczania języka, bo jej twórcy wpadli na pomysł już kilkadziesiąt lat temu. Z nieznanych bliżej przyczyn Callan stał się w Polsce niezmiernie popularny bo w samej Warszawie, szkół stosujących tą metodę jest co najmniej kilkanaście. Zupełnie inaczej jest u naszych zachodnich sąsiadów – tam Callan już dawno uległ potrzebie kreatywnej potrzebie formułowania myśli czyli po prostu swobodnej komunikacji werbalnej.

 

Czego możemy się nauczyć stosując metodę Callana? Na pewno w naszych głowach zostaną utrwalone struktury, o jakich powtarzanie będziemy wielokrotnie proszeni podczas lekcji. Callan promuje dobrą znajomość języka pisanego i czytanego, to jesteśmy w stanie opanować w stopniu bardzo dobrym. Z tym mówionym jednak jest tutaj znacznie gorzej.

 

Kiedy więc wybieramy szkołę, najlepiej jest postawić na metodę komunikacyjną. Jej stosowanie polega na ciągłym używaniu języka obcego podczas zajęć. Szczególny nacisk położony jest na rozwijaniu umiejętności porozumiewania się, czyli mówienia oraz rozumienia ze słuchu. Dzięki tej metodzie słuchacze biorą aktywny udział w zajęciach, zajęcia są ciekawsze oraz bardziej motywujące do nauki. Znacznie później, kiedy podstawy komunikacji zostaną opanowane, wprowadzone zostają elementy pisania i czytania, tak aby wszystko razem tworzyło spójną całość na prostej drodze do lingwistycznego sukcesu.

 

W toku nauczania warto jest też przypilnować, aby język nie ograniczał się wyłącznie do gramatyki i wyuczanych form językowych. Dzięki wydarzeniom historycznym, angielski jest słyszany w przeróżnych krajach świata, zróżnicowanych pod względem kulturowym, politycznym i geograficznym. Truck czy lorry, french – fries czy chips: to co dla Anglika jest na porządku dziennym, może być całkowicie niezrozumiałe dla Amerykanina. Dlatego też nieodzownym elementem nauki języka angielskiego musi być wprowadzanie elementów kulturowych. Od pierwszej lekcji, dobry nauczyciel powinien każdy temat przedstawiać w kontekście danej kultury. Tylko w taki sposób możemy poznać język żywy, a nie taki, którego uczono nas w państwowych szkołach. Jest to także jedyna metoda, aby – jeśli kiedyś znajdziemy się zagranicą – odnaleźć się i przełamać strach przed ośmieszeniem samego siebie.

 

Należy pamiętać jednak, że nie jest możliwe aby podczas jednego kursu uczyć się wszystkich odmian języka angielskiego jednocześnie. Lata kolonizacji angielskiej sprawiły, że każda odmiana to już prawie osobny język, z własnymi wyrazami i gramatyką. Najczystszą i najbardziej wyrafinowaną formą języka angielskiego pozostaje dalej jego brytyjska wersja czyli British English, jego amerykańska wersja jest dzisiaj jednak znacznie bardziej popularna i na pewno bardziej prosta w kwestiach gramatycznych. Dla wielbicieli pozostaje jeszcze chociażby angielski australijski. Dlatego też, już przy samym wybieraniu kursu upewnijmy się, jaka wersja językowa przypadnie właśnie nam. Lepiej wiedzieć niż później żałować.

 

Cuda nie istnieją

Powiedzmy szczerze. Jeśli sami nie przyłożymy się do nauki, nawet najlepszy lektor oraz najlepsza metoda nie zagwarantują nam sukcesu. Wszystko co usłyszymy na zajęciach trzeba jeszcze raz przejrzeć na spokojnie w domu oraz – niestety – odrobić pracę domową, tak bardzo znienawidzoną zwłaszcza przez tych dorosłych studentów. Nie mam czasu – takie wymówki najczęściej słyszy prowadzący kurs.

 

Przestrzec należy także przed oferującymi cuda naukowe firmami, które „w 24 godziny nauczą cię 1000 słów i zwrotów kiedy śpisz” tudzież wykonają całą pracę, tak aby nam pozostały same korzyści. Nic samo się nie stanie, a pieniądze które zdecydujemy wydać się na taką przygodę, pozostaną niestety na zawsze stracone.

 

Po drugie: Szkoła

 

Szkół językowych jest w Polsce bez liku. Praktycznie na każdej ulicy możemy w większym mieście znaleźć co najmniej jedną placówkę. Często szkoły językowe sąsiadują ze sobą przez ścianę. Którą z nich można więc wybrać?

Przede wszystkim trzeba pomyśleć. Nie sugerujmy się reklamami. To właśnie one są odpowiedzialne za odpowiednią propagandę, skonstruowaną na tyle skutecznie aby wmówić nam swoje własne slogany. W wielu przypadkach mijają się one z prawdą ale często jest już za późno aby cokolwiek zrobić. Padamy ofiarą reklamodawcy i często żałujemy przez cały semestr.

Nie znaczy to jednak, że duże szkoły to samo zło. Popularna marka wymaga utrzymania swoistego poziomu i jakości nauczania. Szkoły przykładają wagę do wykształcenia swoich lektorów, którzy w przy każdej możliwej okazji są dokształcani na różnych szkoleniach. Swoje robią pieniądze a tych duże szkoły mają oczywiście więcej. Dobrze zaopatrzone, nowoczesne multimedialne biblioteki to standard. W wakacje szkoła pomoże swoim studentom – oczywiście po odpowiedniej zniżce – załatwić stosowny wyjazd językowy a nawet znaleźć wakacyjną pracę. Beneficjentem jest oczywiście klient, bo przecież o jego pozyskanie właśnie chodzi.

 

Wybór należy do nas. Na pewno trzeba się zastanowić. Nie warto jest podejmować jednoznacznej i szybkiej decyzji. Marki szkoły ukazujące się codziennie na łamach prasy i telewizji może ale nie musi być gwarancją jakości. Ilości klientów zmuszając przedstawicieli szkół do zmniejszenia tak cennego dla klienta podejścia indywidualnego. Dlatego, zanim otworzymy gazetę czy włączymy komputer warto jest rozejrzeć się na własnym osiedlu. Małe, często pojedyncze szkoły mają mniej klientów, do każdego jednak potrafią podejść ze swoistym indywidualnym podejściem. To właśnie takie szkoły poświęcą nam jako klientom więcej czasu i lepiej dostosują się do naszych potrzeb.

- Szkoły osiedlowe są zdecydowanie bardziej przyjazne dla słuchaczy. Do każdego podchodzi się w bardziej indywidualny sposób. Grupy są mniejsze a dzięki temu można więcej nauczyć się podczas zajęć. Tok nauczania jest bardziej dostosowany do indywidualnych potrzeb – mówi Magdalena Dąbrowska właścicielka szkoły językowej Point School na warszawskiej Ochocie.  

 

Po trzecie: promocje

Ogromna konkurencja, jaka zaistniała pomiędzy prywatnymi szkołami, zmusza je aby – w pogoni za klientem obniżać ceny. Najczęstszymi beneficjentami takich zabiegów są studenci, bo to oni stanowią trzon wszystkich uczniów. Dla studentów istnieją zniżki na kursy oraz liczne bezpłatne zajęcia dodatkowe. Bardzo często losowane są także darmowe kursy dla najlepszych.

 

 

Chodzę na kurs. Kiedy interweniować?

Oczywiście zdarzają się problemy. Warto jest wtedy podjąć zdecydowane akcje. Mamy prawo wymagać. W nauce języka angielskiego warto jest dopilnować aby umowa gwarantowała nam grupy nie większe niż 6-8 osób. Kiedy przedstawiciele szkoły chcą do grupy dokooptować kolejnych uczestników, tłumacząc się nieznanymi regulacjami, nie bójmy się walczyć o swoje. Dokładnie czytajmy umowy i pytajmy tam gdzie nie rozumiemy prawniczych sformułowań. Paragrafy napisane małym druczkiem, niejasne frazy to często droga dla organizatorów kursu aby utrudnić nam naukę.

Jeśli po miesiącu zajęć lektor czy organizator nie zaproponuje nam podręcznika kursowego, warto jest pójść do władz szkoły z interwencją. Nie dajmy się zwieść wymówką, że materiał skonstruowany jest na podstawie różnych źródeł. Bez podręcznika kursowego oraz wytyczonego z detalami planu nauki, nie ma mowy o osiągnięciu jakichkolwiek rezultatów w nauce języka angielskiego. Jeśli więc nie mamy czysto określonej propozycji, mówmy stanowcze nie!

 

A kiedy się wycofać?

Kiedy czytamy umowę, warto jest wiedzieć, kiedy i w jakich warunkach możemy się wycofać. Nigdy nie jest tak, że podpisując umowę bezpowrotnie tracimy szansę na wycofanie się z kursu. W najgorszym wypadku – sprawa musi być jednak jednoznacznie zaznaczona w umowie – możemy stracić część pieniędzy. Nigdy jednak nie suma stracona nie powinna być wyższa niż 20 procent kosztów całego kursu. Musimy mieć także jasno określony powód dla którego chcemy z kursu zrezygnować. Wszystko powinno być oczywiście uwzględnione w umowie. Czytajmy ją, każde słowo. Lepiej nie utwierdzać innych w przekonaniu, że mądry Polak to Polak po szkodzie.

 

Marta Czabała