Student NEWS - nr 18 - okładka
W numerze m.in.
 
Humor dnia
Do gabinetu psychiatry wchodzi mężczyzna z żoną, skarżąc się na jej
apatie. Lekarz porozmawiał z pacjentka, potem ja objął, pogłaskał i kilka
razy pocałował. Wreszcie zwraca się do obecnego przy tej scenie męża:
- Oto zabiegi, które są potrzebne pańskiej żonie. Powinny być stosowane
przynajmniej co drugi dzień. No powiedzmy we wtorki, czwartki i soboty.
- Dobrze, we wtorki i czwartki mogę żonę do pana przyprowadzać, ale sobota
wykluczona - gram z kolegami w karty!
.            

Udane polowanie

Może was to zdziwi, ale nie przejmuję się zbytnio tym, kto wygrał w plebiscycie publiczności. Odkąd przyjechałem na studia do Warszawy, to był już mój piąty festiwal i tylko raz widziałem film, który później nagrodzono - "Włoski dla początkujących", zwycięzcę sprzed dwóch lat. Obejrzałem go podczas festiwalu i żałuję. Nie dlatego, że film Lone Schelfig mi się nie podobał, uważam go za jeden z najlepszych spod znaku Dogmy, ale czułem się, jakbym stracił szansę na złapanie nieuchwytnego.Chodzi o to, że na festiwalu pokazuje się wiele produkcji, które jeśli je przegapimy, są potem nie do obejrzenia. Nie znajdują polskiego dystrybutora i przepadają bez śladu za granicą. Pozostaje po nich tylko wzmianka w archiwum WFF. Stąd moje żelazne kryterium doboru projekcji: "Idź na to, czego później nie zobaczysz", nie stosuję innego. Odrzucam filmy polskie i te najgłośniejsze spoza kraju, bo one tu jeszcze wrócą. Z pozostałych wybieram "na czuja" tyle pozycji z programu, na ile mnie stać. Kieruję się głównie krajem pochodzenia, bo tak naprawdę, tylko tej informacji można wierzyć. Katalogowe opisy są równie zwodnicze, co tytuły.Jak zwykle nie mogłem wyjść ze zdumienia, że mimo tak ograniczonych środków (wiecie, te studenckie obiady) i stosując zasadę "chybił - trafił", widziałem na tegorocznym festiwalu kupę bardzo dobrych filmów. Nie zawiedli mnie ani Czesi, ani Hiszpanie, na których stawiam przez sympatię do języka. Obejrzałem świetne "Na złamanie karku" Jana Hrebejka, prześmieszną nawiązującą do tradycji czeskiego kina "Nudę w Brnie" oraz bardzo oryginalne, dziejące się w Madrycie: "Miśki" i "Listopad". Miejscami genialni byli "Kontrolerzy", których akcja w całości rozegrała się w podziemiach budapesztańskiego metra, większego i o wiele mroczniejszego od tego w naszej stolicy.Tradycyjnie też trafił mi się jeden fatalny film - jedyny, jaki obejrzałem wieczorem. I z nim sobie poradziłem. Ku zazdrości kumpli przespałem smacznie 2/3 nudzizny. Na porannym pokazie następnego dnia o uszy obijało mi się zdanie: "Ale kiepski film widziałem wczoraj". Zawsze chodziło o ten sam: chińskie "All Tomorrow’s Parties". Czy wyobrażacie sobie szczęśliwszy festiwal?