W numerze m.in.
Opinia
Nauka języków
Studenckie Życie
Świat Komputerów
Film
Sport
Muzyka
Finanse
Kultura
Mieszkanie dla studenta
Humor dnia
Studenci wybrali się na egzamin. Czekają pod drzwiami sali, nudziło im się więc zaczęli się bawić indeksami - czyj indeks zatrzyma się bliżej ściany. Tylko że jednemu to nie wyszło zbyt dobrze, bo zamiast w ścianę trafił indeksem pod drzwi, i do sali w której siedział egzaminator. Przeraził się okrutnie, ale za chwilę indeks wyleciał z powrotem. Otwiera, patrzy, a tu ocena z egzaminu: 4.0 Ucieszył się, no więc koledzy postanowili wrzucać dalej. Kolejny dostał 3.5, następny 3.0. W tym momencie zaczęli się zastanawiać... Kolejna ocena wydawała się dosyć jednoznaczna (2.5 nie wchodziło w grę). Wreszcie jeden postanowił zaryzykować. Wrzuca indeks... Czeka... Nagle otwierają się drzwi, staje w nich egzaminator: |
Bartek, Bart i Bartolo
Bart jest wyniosły Nie wiem, jak to jest z wami, ale ja się bardzo zmieniam w zależności od języka, którym się posługuję. Kiedy mówię po angielsku, znam go dosyć dobrze ze szkoły, podobno brzmię jak skończony snob. W liceum przez rok miałem lekcje z fonetyki. Na nich nauczyłem się podstaw tzw. "BBC English", czyli hiperpoprawnego akcentu, używanego tylko przez przedstawicieli wyższych klas i w publicznej telewizji.Moja wymowa ewoluowała, deformowała się, próbowałem naśladować Szkotów, Beatlesów, nawet Boba Dylana, wszystko co się da, ale piętno szkoły średniej pozostało. Kiedy pracowałem przez wakacje w Galway, w Irlandii, moi koledzy byli zniesmaczeni moim lansowaniem się na Brytola: "Bartek, why are you putting this stupid English accent?", mawiali z wyrzutem. Nic na to nie poradzę, taki już jestem po angielsku.Bartolo krzyczy A po hiszpańsku? Tego języka nauczyłem się już, kiedy byłem dorosły. Próbowałem w szkole i na studiach, chyba przez 8 lat, ale nic z tego nie wyszło - byłem beznadziejny. Chwyciłem dopiero podczas rocznego pobytu w Madrycie. Nie zauważyłem wtedy, że z cicha rodziła się we mnie nowa - hiszpańska - osobowość. Zdemaskowali ją dopiero moi polscy kumple, kiedy po raz pierwszy usłyszeli mnie mówiącego w "castellano".Okazało się, że hiszpański Bartek mówi dwa razy szybciej i trzy razy głośniej od polskiego. Zaciąga samogłoski, jest znacznie bardziej agresywny, pokrzykuje, gestykuluje i w ogóle nie waży słów - nawija co mu ślina na język przyniesie. W przeciwieństwie do Bartka angielskiego, używa modnych zwrotów rodem z madryckich podwórek, ale jego świat jest znacznie bardziej ograniczony. Nie potrafi rozmawiać na wiele tematów poza: podrywaniem dziewczyn, imprezami, piciem i paleniem. Może trochę pomówić o sporcie i polityce, ale niezbyt długo.Bartolome musi nad sobą popracować Ostatnio rodzi się jeszcze jeden - już czarty - Bartek. Mógłby być piątym, ale ten rosyjski nawet się nie wykluł, chociaż pani profesor metodycznie wysiadywała go w liceum przez pięć lat. Ten najmłodszy Bartek jest włoski. Na razie brzmi głupio i nie ma wdzięku. Podobno mówi zupełnie jak mały Meksykanin z wielkim sombrero, starający się wydusić coś po włosku. Muszę nad nim popracować, bo inaczej nic z niego nie będzie. Mam kilka osobowości, ale łączy je jedno - po przetłumaczeniu na języki, które znam, moje imię jest co najmniej śmieszne. "Bart" lojarzy się zwykle z Bartem Simpsonem a "Bartolo" w hiszpańskim jest tak niedorzeczne, że za każdym razem, gdy próbowałem się tak przedstawić, wzbudzałem szczery, nawet współczujący śmiech. Mają tam nawet taką piosenkę o Bartolu, który miał flet. Śpiewa się ją zwykle, żeby dokuczyć Bartkom, którzy przecież w Polsce mają takie ładne, normalne imię. |
||