Student NEWS - nr 37 - okładka
W numerze m.in.
 
Humor dnia

Gerhard Schroder składa zamówienie w barze:
- Poproszę piwo, a dla mojego przyjaciela Helmuta cola

.            

To już ??? Mity i prawdy o sesji egzaminacyjnej.

 

Jak głosi słynne studenckie powiedzenie sesja to tylko niezbyt miła przerwa w nieustającej zabawie, jaką jest życie studenckie. Zdecydowanie niezbyt miła. Mało kto przejmuje się nią kiedy rozpoczyna się sam rok akademicki ale wraz z Nowym Rokiem… jest już inaczej. Nagle zaczynamy podliczać egzaminy, zapisywać terminy, wyciągać karty egzaminacyjne.

W desperacji poszukuje-my informacji o tym jaki naprawdę tytuł naukowy ma ten wykładowca od ćwiczeń i czy „ta od egzaminu” nazywa się naprawdę Anna czy Joanna.

 

Detal? Może ale słynne są już sceny, kiedy za pomyłkę w stopniu naukowym, nie daj Boże zaniżonym w stosunku do prawdziwego studenci wyrzuceni byli z sal i jednocześnie pozbawieni możliwości uzyskania zaliczenia. Były tez sytuacje, kiedy nieświadomi niczego niedoświadczeni słuchacze byli proszeni o wyjście z sali tylko dlatego, iż w ich posiadaniu znajdował się telefon komórkowy, nawet jeśli był wyłączony.

Sesję przeżyć trzeba, to na pewno. Faktem jest też, że warto jest przejść ją z wynikiem pozytywnym. Prędzej czy później. Dla tych co właśnie podchodzą do egzaminów powiem coś

w co aktualnie na pewno nie uwierzą: po wszystkim nawet egzaminy wspomina się z przyjemnością. Trzeba tylko zrobić wszystko idealnie, tak aby profesor był zadowolony i aby wynik pozytywny. Często wcale nie zależy to od wiedzy. Pozwolę więc, jako niestety była już studentka podsumować sobie doświadczenia swoje i swoich znajomych, bo wszyscy jakimś cudem prześlijmy przez wszystkie sesje egzaminacyjne z sukcesem. Zsumujmy prawdy i mity. Kto wie, może kiedyś powstanie z doświadczeń pokoleń całkiem niezły podręcznik…

O więcej niż jednym egzaminie dziennie nie może być mowy

Niestety mit. Wśród obecnych jak i byłych studentów krążą opowieści nawet o trzech pisemnych egzaminach w ciągu jednego dnia. Nawet minister edukacji wziął ostatnio przykład ze studiów wyższych, bo niektóre egzaminy maturalne w tym roku odbędą się w tym roku jednego dnia. Uczniowie już się cieszą.

 

 

W tym smutnym wyścigu nałożonych na siebie egzaminów przodują studenci tych podobno najcięższych kierunków, czyli przede wszystkim prawa i medycyny. To właśnie tam sesję określa się jako parę tygodni wyjętych z życiorysu. Nie więcej niż kilka godzin snu hektolitry kawy i dużo nadziei – oto recepta na przetrwanie. -Da się przeżyć- śmieje się Piotr, dziś już absolwent wydziału prawa w Poznaniu – Ja piłem około dziesięciu kaw dziennie i prawie nie spałem ale sesję zdawałem za każdym razem.

 

Dzisiaj prawie tęsknię za takimi czasami.

Dla tych co mówią sobie, że mają już dosyć a osiem, dziesięć egzaminów jest poza ich możliwościami powiem od razu. Mało co jest poza możliwościami nawet statystycznego studenta. Więc jeśli właśnie wywiesili rozkład sesji egzaminacyjnej a ty masz dwa egzaminy pod rząd, nie ma się co przejmować. Sesja trwa tylko kilka tygodni. Potem można odespać i odtruć się od kawy a wtedy świat nagle znowu wyda się kolorowy.

 

Egzaminatorzy promują kreatywność

I mit i prawda. Kiedy zdajemy egzaminy testowe problem wydaje się nie istnieć. Tutaj przecież wystarczy zakreślić odpowiednie odpowiedzi, z reguły jedną od A do D. Problem może powstać kiedy na kierunkach humanistycznych jesteśmy proszeni o pisemną interpretację literatury, esej czy tez formę wymagającą od nas własnych przemyśleń.

- Tutaj trzeba postępować delikatnie – opowiada Agnieszka, dzisiaj doktorantka na polonistyce. Nie chce aby pisać na jakiej uczelni – Analizy i eseje to rzeczy subiektywne, często mogą mieć więcej niż jedną interpretację. Egzaminujący nas wykładowca, pomimo słuszności naszego wywodu może nie uznać go za prawdziwy jeśli jest sprzeczny ze jego osobistym zdaniem.

 

Wykładowca akademicki to dla studenta instytucja nie do kwestionowania. Przynajmniej większość z nich.  Zatwardziali

w swoich poglądach, często uważają kreatywność studentów za podważanie ich osobistego zdania. Jeśli takiego profesora mamy za wykładowcę i egzaminatora to nie ryzykujmy. Napiszmy to co mamy w notatkach. Może nie będziemy zadowoleni, może w gdzieś tam na dnie duszy będzie nas kusić aby zrobić inaczej. Tego małego głosu, tego mówiącego „ja mam rację” raczej w takich wypadkach lepiej nie słuchać.

- Jeśli mam być szczera to najbardziej cięci na taką studencką kreatywność są ci co mają najniższe uczelniane stopnie, czyli my doktoranci – uśmiecha się Agnieszka. Sama mówi, że stara się być obiektywna ale nawet jej nie zawsze to wychodzi. Jej zdaniem najbardziej otwarci na inne niż własne poglądy są profesorowie. Ci zwyczajni, nie akademicko mianowani. – To najciekawsi i najbardziej otwarci nauczyciele – mówi – ich pozycji nic nie zagraża a u studentów mają autorytet. Taki profesor nie powie, że jakaś interpretacja może być zła ale starannie stara się zrozumieć argumenty studenta. Często widziałam jak 70letni profesor wdaje się w naukową dyskusję z niespełna 20letnim studentem. W takich chwilach można nauczyć się najwięcej.

 

Opanowanie materiału w jedną noc jest możliwe

Tak, ale tylko wtedy jeśli chodziliśmy na zajęcia i uczestniczyliśmy w ćwiczeniach. Nie chodzi tutaj bynajmniej o regularne przyswajanie materiału ale słuchanie tego co mówi do nas wykładowca. Będąc nawet biernym uczestnikiem jesteśmy w stanie zapamiętać podstawowe kwestie wykładanego materiału, daty, koncepcje, elementarne fakty. Ostatnia noc o ostatni dzwonek aby powiązać wszystkie elementy w jedną całość, odkryć w którym kościele dzwoni przysłowiowy dzwon. Często sami nie wiemy jak rozwiniętą mamy zdolność kojarzenia faktów  a ta ostatnia noc, taka pod presją może nam w tym łatwo przypomnieć. Pozostaje tylko jedna rada. Przez tą ostatnią noc lepiej stronić od wszelkich używek, które na co dzień… pozostają raczej pod ręką. Chociaż na te kilkanaście godzin warto zrezygnować ze studenckiego piwka i zamienić je na kawę i lekkostrawny posiłek. Nie ma co panikować. Rezultaty mogą przejść nasze najśmielsze oczekiwania.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wystarczy, że skseruję notatki

MIT! Nic nie odnosi lepszych rezultatów w sesji niż własnoręcznie stworzone na przestrzeni semestru notatki, takie w których odnajdujemy się od razu, znamy ich rozkład

i wiemy, że potrzebne informacje są zawarte w ich treści. Pożyczanie i kserowanie notatek od innych to ryzyko zbyt duże w stosunku do możliwych strat. W szczególności jeśli osoba od której pożyczamy może tak naprawdę nie życzyć nam dobrze. Takich wypadków wychodzi na jaw niestety coraz więcej. Najczęściej znowu na prawie. – Kiedy studiowałam nawet podczas samych egzaminów ktoś obok potrafił podpowiedzieć źle, tak aby w ten sposób uzyskać przewagę. – opowiada Ania, dzisiaj absolwentka prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim – Nikt nie pożyczał notatek, bo te były na wagę złota. Można jedynie było je kupić i to za całkiem niezłą sumę. Za notatki z rocznych wykładów i informacje o egzaminie studenci starszych roczników często liczyli sobie tysiąc złotych w górę.

Dzisiaj technika poszła na przód bo – jak opowiadają sami przyszli prawnicy - wszyscy piszą na wykładach na czerwono. Ksero czerwonego nie chwyci tak więc twoje notatki są bezpieczne przed potencjalnymi „kopistami”. Później można je oczywiście sprzedać. Oczywiście za odpowiednią cenę. Chodźmy więc na wykłady chociaż z kartką i długopisem. Ta kartka może nam później zapewnić studenckie przetrwanie i wymarzony wpis w indeksie. Ten pozytywny.

 

Urok osobisty czyli jakoś to będzie

Czasami. Ponad dziesięć lat temu, na wydziale biologii UW w świat poszła plotka, że najbardziej zatwardziały w swoich ocenach profesor ma słabość do kobiet w ciąży. Wszystkie studentki zaopatrzyły się w stosowne rekwizyty aby odpowiednio przebrane wejść na salę. Zadziałało ale tylko dla pierwszych sześciu kandydatek. Później w rewanżu profesora było gorzej. Znacznie gorzej.

Często liczymy na to, że dzięki dobrej radzie kogoś życzliwego uda nam się wybrnąć z barku wiedzy. Panie stawiają najczęściej na urok osobisty, panowie symulują bóle zęba i złamania kończyn. Niejeden student zakładał sobie gips na jeden dzień aby egzaminująca go profesor nie dręczyła go za bardzo. Działa? Często. Ale lepiej nie stawiać wyłącznie na walory własnego wyglądu i charakteru. Gips nie gips, wykładowca i tak będzie wymagał od nas abyśmy popisali się jakimś, chociażby najmniejszym opanowaniem materiału. Jeśli nie wiemy nic, nie pomoże nam nawet najbardziej cierpiąca mina.

 

Jedynym ratunkiem może być wtedy jeszcze przysłowiowe „lanie wody”, bo to uratowało już niejednego. – Trzeba jak najszybciej zmienić temat na ten o którym wiemy więcej – tłumaczy mi Hania z trzeciego roku germanistyki – Trzeba mówić dużo i szybko, tak aby egzaminujący sam ci przerwał i ani przez chwilę nie zaległa ta straszna cisza pod tytułem „nie wiem już co mam powiedzieć”. To może nas pogrążyć.

A tak na koniec…

… to jednak warto jest się pouczyć. Ryzykując narażenie się studentom powiem, że nie stracimy nic z reputacji balangowicza jeśli chociaż raz w tygodniu usiądziemy nad książkami kosztem imprezy. W końcu na tych studiach jesteśmy też po wiedzę. Po swoją przyszłość, jakkolwiek banalnie może to zabrzmieć. Studia mijają szybciej niż możemy zdać sobie z tego sprawę. Ani się obejrzycie

a przyjdzie szukać pracy a czasy studenckie tylko wspominać. Pozytywnie. Nawet tą okropną dzisiaj sesję.

 

Marta Czabała