Student NEWS - nr 43 - okładka
W numerze m.in.
 
Humor dnia
Krasnoludki idą przez las. W pewnej chwili widzą, jak wilk napada na Czerwonego Kapturka.
- Pomóżmy tej dziewczynce! - mówi jeden z nich.
- Dlaczego? Przecież nie jesteśmy z tej bajki!
.            

Coma wychodzi z mroku

Rozmowa z Piotrem Roguckim wokalistą zespołu Coma


Student News: O Tobie już jest głośno, ale kim są pozostali członkowie Comy? Też studiują?
Piotr Rogucki: Nie, już dali sobie spokój. Każdy z nich stara się radzić sobie jak może. Jeśli chodzi o muzykę, to wszyscy jesteśmy amatorami, chłopaki wolą mówić "samoukami". Kiedy gramy porozumiewamy się na migi - nie czytamy nut.

Tak jak prawdziwy rockowy zespół.
Piotr Rogucki ma 26 lat, pochodzi z Łodzi. Jest studentem II roku PWST w Krakowie. Obecnie na dziekance - bierze udział w studium Teatru Rozmaitości, gdzie występuje w spektaklu Grzegorza Jarzyny "Zaryzykuj Wszystko". Razem z zespołem Coma piosenką "Sto tysięcy jednakowych miast" wygrał tegoroczną edycję Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki we Wrocławiu. W połowie maja ukazała się debiutancka płyta Comy: "Pierwsze wyjście z mroku".
Dokładnie. Nie mówimy, że gramy dwa albo cztery takty, tylko jedno "kółko" i koniec. Zupełnie się tym nie przejmujemy, bo chłopaki wkładają w muzykę wiele serca..

Od dawna się znacie?
Z Dominikiem poznaliśmy się w technikum elektrycznym, razem zaczęliśmy chodzić do szkoły, czyli znamy się już 11 lat. Jako Coma gramy od pięciu lat.

Dlaczego zdecydowaliście się na kontrakt z BMG?
To nie jest tak, że debiutujący zespół jak my decyduje się na kontrakt z BMG. Sami do tego dążyliśmy i to od dawna. Chcieliśmy nagrać płytę z poważną wytwórnią, podsumować i uwiecznić nasz dorobek, który jak widzieliśmy, dążyliśmy i to od dawna. Chcieliśmy nagrać płytę z poważną wytwórnią, podsumować i uwiecznić nasz dorobek, który jak widzieliśmy, podobał się ludziom. To chyba pragnienie każdego zespołu - usłyszeć swoją twórczość na dobrze nagranej płycie.

Nie dało się nic wydać na własną rękę?
Cały czas próbowaliśmy. Raz nawet za większe pieniądze. Kiedyś, dzięki moim kontaktom, wystąpiliśmy w telewizyjnej reklamie Laysów i za zarobioną kasę wydaliśmy singla w 3 tys. egzemplarzy.

Zdobyliście nim popularność?
No... nie. 2 tys. 800 sztuk leży dalej w naszej szafie. Teraz rozdajemy je znajomym i traktujemy jako pamiątkę.

Czyli już od 5 lat staracie się zaistnieć?
Raczej chcemy mieć spokój w działaniu. Rok temu dostałem się do PWST w Krakowie i wyjechałem z Łodzi. Mieliśmy przez to niezbyt płodny okres. Chłopaki stanęli przed życiowymi wyborami. Jeden się ożenił, drugi zaręczył. Mają po 27 lat pracują w supermarketach, sprzedają na rynku w Tuszynie i nie chcą tak żyć, w zawieszeniu. Postanowiliśmy, że albo rozwiązujemy działalność, albo koncentrujemy się na konkretnym działaniu.

Czyli?
Uderzyliśmy do firm fonograficznych, nie bacząc na koszta... Nagraliśmy demówkę, ale tak naprawdę, to udało się nam dzięki ogromnemu wsparciu łódzkich fanów.

Coma - łódzki zespół rockowy. Grają razem od 5 lat, ale dopiero teraz podpisali kontrakt z wytwórnią BMG i wydali swój pierwszy album. Latem ruszają w trasę po Polsce. Na ich koncerty w Łodzi przychodzi po 1,5 tysięcy fanów. Od lat okupują pierwsze pozycje lokalnych radiowych list przebojów. Coma to: wokalista Piotr Rogucki, gitarzyści: Marcin Cobes i Dominik Witczak, basista Rafał Matuszak oraz perkusista Tomasz Stasiak.
www.coma.art.pl
Przed wrocławskim festiwalem nie słyszałem o was. Jesteście popularni u siebie?
Na nasze koncerty w Łodzi przychodzi po 1,5 po osób - moim zdaniem to bardzo dobry wynik. Na stronę www.coma.art.pl zajrzało w ostatnim miesiącu 350 tys. osób. Wiem, że to tylko liczby, ale ludzie z branży właśnie na to zwracają uwagę. Dla nas ważniejszy jest osobisty kontakt, jaki mamy z łódzką publicznością. Dzięki nim powstają nasze teledyski, koncerty.

Postacie z teledysku "Leszek Żukowski" to prawdziwi fani?
Tak, oni pójdą z nami nawet w dwustopniową ulewę. Ten deszcz, który na nich leciał, był brązowy, bo straż pożarna ciągnęła wodę gdzieś z kanalizacji. Bardzo pomogło nam też Radio Łódź. Najpierw dostaliśmy się na oficjalną listę przebojów, gdzie przez 17 tygodni utrzymywaliśmy się na pierwszym miejscu. Ze "Stu tysiącami jednakowych miast" byliśmy na szczycie jeszcze dłużej, ale niestety zarząd radia zdecydował wypchnąć zespoły, które nie reprezentowały żadnej firmy fonograficznej, poza listę głównego nurtu. Przeniesiono nas do listy alternatywnej. Tam utrzymujemy się w czołówce od 60 albo 80 tygodni.

Słyszałem Cię na żywo. Na koncertach brzmicie zupełnie inaczej niż na płycie.
Powiedz, jak to było z pracą w studio?

Firmy fonograficzne są przyzwyczajone do tego, że z debiutantami robią co chcą. Nie są przygotowane na to, że młodzi artyści mają własną wizję i własną treść do przekazania.

Jak to było w waszym wypadku?
Nie spodziewaliśmy się, że zostaniemy tak bezceremonialnie potraktowani. Tak naprawdę nie przywiązywali wagi do tego co nagrywamy. Zaufali swojemu wypróbowanemu człowiekowi - Tomaszowi Bonarowskiemu, który produkuje im płyty "rach, ciach, ciach", i który podobno robi to dobrze. Kiedy odsłuchaliśmy pierwsze demówki, doszliśmy do wniosku, że coś jest nie tak, ktoś chce nas zrobić w konia. Pewnego razu, w Gdańsku, byłem bardzo chory a producent kazał mi drzeć się z całej siły tłumacząc, że jesteśmy zespołem rockowym.

Więc płyta okazała się klapą?
Nie, na szczęście wzięliśmy sprawę w swoje ręce. Mamy uzdolnionego człowieka - Dominika Witczaka, który zaczął realizować album osobno. Przez cały czas byliśmy pod ogromną presją. Wszyscy mówili nam, że dostaliśmy taką szansę, a mimo to się stawiamy, bo traktujemy się jak gwiazdy. A my chcieliśmy tylko nagrać naszą płytę. Posłuchali wersji Dominika i okazało się, że jest lepsza.

Wszyscy artyści, nawet ci najmniej samodzielni, podkreślają swoją niezależność. Też jesteście "niezależni"?
Jesteśmy zależni, nie da się ukryć. Jesteśmy zależni, bo próbują nami manipulować na różne sposoby, bo muszę ci teraz udzielać wywiadu, chociażbym nawet nie chciał. Podpisaliśmy zobowiązanie, tracimy pełną niezależność, ale mamy szansę dotrzeć do większej liczby ludzi.

W lecie wyruszacie w trasę. Wreszcie ludzie spoza Łodzi będą mogli was docenić.
Mamy trochę tremę, nie wiemy jak to będzie. W Łodzi dziesiątki fanów pomagali nam w przygotowywaniu dekoracji - klejeniu pudełek, które wykorzystywaliśmy do paru teatralnych spektakli na scenie. Na razie nie mamy kasy, żeby tak starannie przygotowywać koncerty. tak starannie przygotowywać koncerty.

Opowiedz o swoich tekstach. Opowiedz o swoich tekstach.
Wielu ludzi traktuje słowa piosenek jako produkcję. Za moimi tekstami kryje się pomysł, emocje, przeżycie, tak jak w "Stu tysiącach jednakowych miast". Wielu ludzi traktuje słowa piosenek jako produkcję. Za moimi tekstami kryje się pomysł, emocje, przeżycie, tak jak w "Stu tysiącach jednakowych miast".
Tekst powstał w naprawdę trudnym, samotnym okresie. Jeśli nie mam nic do powiedzenia, milczę. Coma nigdy nie będzie scenicznym wyrobnikiem. Kiedy już nie będziemy mieli o czym grać, rozpadniemy się. Po "Leszku Żukowskim" mieliśmy 1,5 roku przerwy, bo akurat nie mieliśmy nic do powiedzenia.
Na razie mamy pomysły.

Wziąłeś dziekankę, żeby brać udział w studium Teatru Rozmaitości. Z tego co wiem tam się nie próżnuje...
No, ja niestety trochę próżnowałem. Musiałem poświęcić więcej czasu Comie. Grzegorz Jarzyna wiele mnie nauczył. Zmienił moje podejście do teatru. Dzięki studium uwierzyłem, że na scenie można naprawdę wiele zrobić, można wyjść poza konwencję. Dał mi wolność i swobodę tworzenia.

Jak to będzie kiedy wrócisz na studia?
Nie boję się tego. Będziemy mieli za sobą trasę koncertową. Muszę skończyć szkołę, bo mama by mnie zabiła. Poza tym chcę być aktorem i mieć warsztat na poziomie. Będę się dalej uczył.