Zapach nocy

Emanuele Gargano, właściciel firmy „Król Midas”, zaskarbił sobie wdzięczność wielu drobnych ciułaczy z Vigaty, umiejętnie inwestując ich oszczędności. Jednak gdy ma już dojść do kolejnej obiecującej wypłaty, „dobroczyńca” przepada bez wieści, a wraz z nim znikają pieniądze. Uwielbienie, jakim go dotąd darzono, z miejsca przeradza się w nienawiść. Tylko jedna osoba nieugięcie wierzy w nieposzlakowaną uczciwość księgowego – Mariastella Cosentino, leciwa panna, beznadziejnie zakochana w swym chlebodawcy.


2.JPGInna pracownica biura, ponętna studentka Michela, dostarcza komisarzowi Montalbano prawdziwych rewelacji na temat młodego Giacoma Pellegrino, który, o dziwo, zniknął w tym samym czasie co jego szef. Czyżby przejrzał knowania księgowego i postanowił przeczekać burzę? Czy może raczej gdzieś hula ze swym nieuczciwym wspólnikiem? Na trop rozwiązania tej zagadki naprowadzi komisarza pewien ekscentryczny emerytowany nauczyciel.
A ponieważ komisarz Montalbano jest zapalonym czytelnikiem, literatura często wkracza także w jego życie zawodowe. Tym razem będzie to jedno z opowiadań Faulknera.


Nota o autorze:
Andrea Camilleri (ur. 6 września 1925 roku w Porto Empedocle na Sycylii) mieszka w Rzymie; jest nie tylko pisarzem, lecz także reżyserem teatralnym, telewizyjnym i radiowym. Na początku lat 40. debiutował jako poeta. Pierwszą powieść, Il corso delle cose (1978), opublikował w wieku 53 lat. Sławę przyniósł mu jednak dopiero Kształt wody (1994), który zapoczątkował cykl kryminalny o śledztwach komisarza Montalbano z wyimaginowanego, lecz jakże prawdziwego miasteczka o nazwie Vigàta. Wraz z pojawianiem się kolejnych tytułów: Pies z terakoty (1996), Złodziej kanapek (1996), Głos skrzypiec (1998), Wycieczka do Tindari (2000), popularność Camilleriego w całych Włoszech rosła, osiągając rangę fenomenu czytelniczego. Wszystkie dotychczas tłumaczone na polski pozycje cyklu "montalbanowskiego", jak również powieść Zniknięcie Patò (2000), ukazały się nakładem Noir sur Blanc.


Fragment książki:
W niecałą godzinę później jego mieszkanie wyglądało jak splądrowane przez zręcznych i sumiennych złodziei. Wszystkie szuflady powyciągane z biurka, papiery rozrzu­cone na podłodze, zawalonej ponadto książkami pootwie­ranymi, przekartkowanymi, wymiętymi. W sypialni obie szafki nocne szeroko otwarte, szafa i komoda - tak samo, rzeczy powyjmowane, ciśnięte niedbale na łóżko, na krze­sła. Montalbano grzebał wszędzie, a im bardziej szukał, tym bardziej wydawało mu się, że nigdy, przenigdy nie znajdzie tego, czego szuka. No i właśnie kiedy już zupełnie stracił nadzieję, w pudełku ukrytym w najniższej szufladzie komody, wraz z fotografią matki, zmarłej, zanim zdążył za­pamiętać ją żywą, ze zdjęciem ojca i z kilkoma z rzadkich ojcowskich listów, znalazł przysłaną mu przez notariusza kopertę. Otworzył ją, wyjął dokument, przeczytał raz i dru­gi, wyszedł z domu, wsiadł do samochodu. Wiedział, że na samym skraju Vigaty jest sklep tytoniowy z kserokopiarką. Pojechał tam, wykonał odbitkę dokumentu i wrócił do Marinelli. Przestraszył się na widok burdelu, który sam w do­mu zrobił. Klnąc, poszukał arkusza papieru i koperty. Zna­lazł, usiadł za biurkiem i napisał:
Wielce szanowny Panie Kwestorze,
ponieważ jest Pan skłonny dawać wiarę anonimowym lis­tom, nie podpiszę niniejszego. Przesyłam w załączeniu kopię pokwitowania wystawionego przez notariusza Giulia Carlentiniego, które wyjaśnia sprawę komisarza Salva Montalbano. Oryginał znajduje się oczywiście w posiadaniu autora tego listu i może być okazany na Pańskie życzenie.
Podpisano: przyjaciel.

Znowu wsiadł do samochodu, pojechał na pocztę, nadał list polecony z potwierdzeniem odbioru, wyszedł, schylił się, aby otworzyć drzwi samochodu - i pozostał nieruchomo w tej pozycji jak ktoś, kto poczuł nagle gwałtowny ból w krzyżu, tak silny, że przy najmniejszym poruszeniu dosię­ga cię jakby okrutny cios nożem i możesz tylko trwać w przy­jętej postawie, modląc się, aby jakiś cud oddalił cierpienie choćby na chwilę. Tak sparaliżował komisarza widok prze­chodzącej właśnie opodal kobiety, która zmierzała najwy­raźniej do pobliskiego sklepu spożywczego. Była to panna Mariastella Cosentino, która - zamknąwszy agencję zgo­dnie z popołudniowym rozkładem - dokonywała zakupów przed powrotem do domu. Widok Mariastelli Cosentino na­sunął mu mrożącą krew w żyłach myśl, a za nią jeszcze bar­dziej mrożące krew w żyłach pytanie: czy też przypadkiem notariusz nie zainwestował pieniędzy François w firmie księgowego Gargana? Jeśli tak było, oszczędności już się ulotniły, pofrunęły w stronę mórz południowych. W konse­kwencji nie dość, że chłopiec straciłby bezpowrotnie cały spadek po matce, ale i on sam, Montalbano, który dopiero co wysłał prowokacyjny list do kwestora, miałby duży kłopot z wyjaśnieniem zniknięcia tych pieniędzy. Mógłby zapew­niać bez końca, że nie ma z tym nic wspólnego; kwestor nigdy by mu nie uwierzył, w najlepszym wypadku pomyślał­by, że porozumieli się z notariuszem i podzielili między sie­bie pięćset milionów biednego sieroty.
Udało mu się wreszcie otrząsnąć i otworzyć drzwi. Po­mknął niczym strzała, z piskiem opon, jak robią to zwykle policjanci i imbecyle. Wysiadł przed biurem notariusza Carlentiniego, wbiegł zdyszany na drugie piętro. Drzwi by­ły zamknięte, wisiała na nich kartka z godzinami przyjęć; od zamknięcia minęła zaledwie godzina, może wewnątrz ktoś jeszcze był. Nacisnął dzwonek i na wszelki wypadek uderzył pięścią w drzwi. Uchyliły się; komisarz otworzył je szeroko z gwałtownością godną Catarelli. Jakaś panienka cofnęła się ze strachem.
- Co... o co chodzi? Proszę... proszę mnie nie skrzyw­dzić.
Była z pewnością przekonana, że to napad. Zbladła jak ściana.
- Przepraszam, że panią przestraszyłem - powiedział komisarz. - Nie mam najmniejszego zamiaru pani skrzywdzić. Nazywam się Montalbano.
- Ale jestem głupia! - zawołała panienka. - Teraz sobie przypominam, widziałam pana w telewizji. Proszę wejść.
- Jest notariusz? - spytał komisarz, wchodząc.
Na twarzy panienki pojawił się wyraz okolicznościowej powagi.
- To pan nic nie wie?
- Czego nie wiem? - powiedział Montalbano. Jego niepokój wzrósł.
- Biedny pan notariusz...
- Umarł?! - zawył Montalbano, jakby mu powiedzia­ła o zgonie istoty, którą kochał najbardziej w świecie.
Panna spojrzała na niego z lekkim zdziwieniem.
- Nie, nie umarł. Miał wylew. Już mu lepiej.
- Ale mówi? Pamięta?
- Oczywiście.
- Mogę z nim porozmawiać?
Panna rzuciła okiem na zegarek.
- Może nam się uda. Leży w klinice Matki Boskiej w Montelusie.
Przeszła do pokoju pełnego papierów, teczek na dokumenty, segregatorów, wielkich kopert. Wybrała numer, po­prosiła pokój 114. Potem powiedziała:
- Giulio...
Umilkła. Było rzeczą ogólnie wiadomą, że notariusz żadnej nie przepuści. Panna przy telefonie nie miała trzy­dziestki: wysoka, brunetka z włosami długimi do pasa, przepiękne nogi.
- Panie notariuszu - odezwała się po chwili - jest tu, w biurze, komisarz Montalbano, chciałby z panem mówić... Tak? Porozmawiamy później.
Podała słuchawkę komisarzowi i dyskretnie wyszła z po­koju.
- Halo, panie notariuszu! Tu Montalbano. Chciałem tylko o coś pana spytać. Przypomina pan sobie, że kilka lat temu powierzyłem panu książeczkę oszczędnościową na pięćset milionów... A więc pamięta pan. Pytam, bo po­
myślałem sobie, że mógł pan zainwestować te pieniądze
w firmie księgowego Gargano, a wtedy... Ależ proszę się nie obrażać... Nie, nie, na miłość boską, nie chciałem pana urazić... Skądże znowu... Naturalnie, naturalnie... Przepra­szam pana bardzo. Niech pan szybko wraca do zdrowia.
Odłożył słuchawkę. Na sam dźwięk nazwiska Gargano notariusz poczuł się urażony.
- To panu się zdaje, że ja jestem takim durniem, który wierzy oszustom w rodzaju Gargana? - powiedział.
Pieniądzom François nic nie groziło.
Niemniej, wsiadając do samochodu przed odjazdem do komisariatu, Montalbano poprzysiągł sobie, że księgowy Gargano zapłaci mu z nawiązką za okropny strach, które­go z jego winy się nabawił.

Komentarze
Polityka Prywatności