Saint-Jean było jednym z tych miasteczek, w których wszystkie psy mają na imię Burek, a koty Mruczek, gdzie kościół stoi na placu Kościelnym, a ratusz na placu Ratuszowym. Niewiele z niego pozostało i niewielu już tu mieszkało ludzi. Na ulicy Głównej, dawniej Centralnej, ławki przed domami czekały, by się ociepliło lub zrobiło chłodniej, żeby je ktoś odmalował lub spalił, ale żeby wreszcie nie musiały czekać. Dogorywały z wolna dwie ostatnie firmy: kawiarnia "Słoneczna", w której paru mężczyzn drzemało nad kartami i, dokładnie naprzeciwko, niewielki lokal z posępnym szyldem: "Edmond Ganglion i Syn - Zakład Pogrzebowy". Saint-Jean, małe zapomniane przez Boga i ludzi miasteczko.