
Może czegoś ci brakuje? Trudno określić i wyrazić, co to może być, ale leżysz nocą w łóżku nie mogąc zasnąć, bo ogarnia cię nagła tęsknota za kolejnymi cytatami z Wallace’a Stevensa zaśpiewanymi do mrocznej, sugestywnej muzyki. Może czujesz nagłe pragnienie, by znów usłyszeć w muzyce popularnej takie słowa jak „myksomatyczny”, czy „rozcapierzać” zamiast standardowego zestawu księżycowych nocy i miłosnej niemocy? Może zgłodniałeś za piosenkami wywołującymi duchy Marilyn Monroe, Valerie Solanas i Harry’ego Houdiniego w nowych wersjach?
A może po prostu instynktownie czujesz, że już czas na nową płytę zespołu Nick Cave And The Bad Seeds – bo kto inny spełni te wszystkie tęsknoty? Misją Nicka Cave’a i jego pobratymców jest ciągłe szukanie nowych dróg, by w pełni zasłużyć sobie na nazwę iście Diabelskiego Nasienia. W ciągu ostatnich dwóch lat ich nieprzerwany rozwój nabrał oszałamiającego tempa. Ostatnio widziani publicznie w radosnym przebraniu Grindermana, konkretnej rockowej kapeli powstałej po to, „by rozstawić się w piwnicy i wyszaleć”, teraz Nick Cave And The Bad Seeds naciskają w windzie guzik piętra z ich wykwintnym apartamentem i powracają czternastym albumem DIG, LAZARUS, DIG!!! „To krwotok słów i pomysłów” – tak następczynię cudownie obszernej podwójnej płyty Abattoir Blues / The Lyre of Orpheus opisuje Cave. „Grinderman celowo operował oszczędnymi, prostymi środkami wyrazu,” wyjaśnia artysta. „Na DIG, LAZARUS, DIG!!! pozwoliliśmy sobie na wylewność”