Tropami rena

Tropami rena to drugi – po Domu nad Oniego – tom „Dziennika północnego”, w którym Mariusz Wilk ukazuje świat Dalekiej Północy. Tym razem stara się poznać życie, obyczaje, pochodzenie tajemniczego ludu Saamów (popularnie zwanego Lapończykami). Saamowie zamieszkują głównie Norwegię, a także Szwecję i Finlandię. Tropami rena to drugi – po Domu nad Oniego – tom „Dziennika północnego”, w którym Mariusz Wilk ukazuje świat Dalekiej Północy.


Tym razem stara się poznać życie, obyczaje, pochodzenie tajemniczego ludu Saamów (popularnie zwanego Lapończykami).
Saamowie zamieszkują głównie Norwegię, a także Szwecję i Finlandię.
Aby ich bliżej poznać, autor zamieszkał wśród nich w Łowozierze na Półwyspie Kolskim.
Kluczem do zrozumienia duszy Saamów wydają się żyjące dziko reny. Autor, wędrując w ślad za nimi, stopniowo odkrywa swoją własną t r o p ę: szlak, który każdy musi odkryć i wyznaczyć tylko dla siebie.

Wychodząc na "tropę Saamów", nie planuję z góry, dokąd mnie ona zaprowadzi. Może wyjdę nią poza czas teraźniejszy, zarażony fanatyzmem bądź kasą. Może spotkam na niej mądrego rena i zobaczę w jego oczach odbicie samego siebie sprzed wielu tysięcy lat? A może idąc nią, dotrę na "najdalszą Północ"? Tam, gdzie kończy się ziemia ludzi i zaczyna pustka. Bo przecież nie cel się liczy, lecz Droga.
(fragment książki)

Nota o autorze:
Mariusz Wilk - pisarz-włóczęga, dziennikarz. Urodził się w 1955 r. we Wrocławiu. Tam dorastał i studiował - ukończył filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim. Od 1978 działał w opozycji tworząc podziemne pisma: "Biuletyn Dolnośląski", "Podaj dalej" i "Tematy".W czasie Sierpnia 1980 współredagował biuletyn strajkowy NSZZ "Solidarność" wydawany w Stoczni Gdańskiej. W 1980 r. zamieszkał w Gdańsku i został redaktorem naczelnym "Solidarności. Pisma Zarządu Regionu". Po 13 grudnia 1981 r. musiał się ukrywać (cały czas redagując pismo). W 1982 r. został aresztowany, po zwolnieniu w 1983 pracował w Spółdzielni Pracy Usług Wysokościowych "Gdańsk". W 1984 r., wraz z Maciejem Łopińskim i Zbigniewem Gachem (pseud. Maciej Moskit) opublikował w Paryżu Konspirę, książkę o podziemnej "Solidarności". W 1986 r. został ponownie aresztowany, zwolniony po kilku miesiącach na mocy amnestii. Po strajkach w 1988 r. wycofał się z czynnej działności politycznej, po 1989 r. wyjechał do Rosji i osiadł na Dalekiej Północy, na Wyspach Sołowieckich. Po dziesięciu latach przeniósł się nad jezioro Oniego, później na Półwysep Kolski, obecnie mieszka w Pietrozawodsku. Gdy zamieszkał w Rosji, został korespondentem paryskiej "Kultury", później zaczął regularnie pisać dla "Rzeczpospolitej" (dodatek "Plus-Minus"), jego teksty ukazywał się również w "Zeszytach Literackich", "Gazecie Gdańskiej", "Przeglądzie Politycznym". Pierwszą książkę złożoną ze swoich podróżniczych esejów pt. Wilczy notes wydał w 1998 r. (słowo, obraz/terytoria, Noir sur Blanc 2007), potem była Wołoka (Wydawnictwo Literackie 2005) i Dom nad Oniego (Noir sur Blanc 2006) - pierwszy tom "Dziennika Północnego".
W 2006 r. Mariusz Wilk został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Fragment książki:
12 stycznia
Czarnołusski zasługuje na osobny ustęp. Tym bardziej że nie miał szczęścia ani do badaczy, ani do kontynuatorów swo­jej tropy. A i czasy temu nie sprzyjały. Znaczna część jego do­robku do dziś leży w archiwach. Czarnołusski był nie tylko wy­bitnym etnografem i znawcą Saamów, lecz także fotografował, malował, pisał. Słowem - ostawiał ślady. Żal, że nikt nimi nie poszedł dalej.
Urodził się w 1894 roku w Petersburgu. Ojciec pracował w wydawnictwie "Znanie", mama pisała książki dla dzieci. Wołodia od małego marzył o podróżach. Czytał o wyprawach po­larnych Fridtjófa Nansena, Roalda Amundsena i zazdrościł. W 1914 roku ukończył szkołę handlową. Chciał wstąpić do Akademii Sztuk Pięknych (brał lekcje rysunku i malarstwa). Plany udaremniła pierwsza wojna światowa. Poszedł na front na ochotnika. W bojach dosłużył się stopnia dowódcy kompa­nii cekaemów. W latach 1921--1926 studiował w Instytucie Ge­ograficznym w Piotrogrodzie, imając się rozmaitych zajęć. Był i stróżem nocnym, i w porcie pracował. Na dyplom zrobił ma­pę samojedzkich trop koczownych Kanin Nosa.
Jednakże jego prawdziwym przeznaczeniem była ziemia Saamów - Półwysep Kolski. Po raz pierwszy wybrał się tam jeszcze jako student. "Chciałem poczuć tę ziemię własnymi no­gami - wspominał po latach - zobaczyć ją na własne oczy i własnymi uszami usłyszeć podania saamskiej przeszłości".
Pieszo i na łodzi przeciął całą sowiecką Laponię z północy na południe: od Jokangi nad Morzem Barentsa do Warzugi nad Morzem Białym. Po drodze pomagał przy cieleniu się renów, zbierał zielnik, aby zbadać ich karm, zapisywał bajki Saamów i uczył się ich języka. I już wtedy zauważył, że niechętnie mówili o swych wierzeniach. Pytania o seid-kamienie zbywali bądź żartem, bądź gniewem. Aż pojął, że w tundrze saamskiej są tropy, którymi się chodzi samemu.
W latach 1927-1938 przedeptał Półwysep Kolski wzdłuż i wszerz. Znajomość saamskiego języka dawała mu dobry kon­takt z aborygenami. W Lumbowskim pogoście9 zbliżył się do starego Saama Jefima Andriejewicza i wielu rzeczy się od nie­go nauczył. Tego na przykład, że krew nie lubi, by ją na świat pokazywano, podobnie jak ziemia nie chce, aby jej czerń obna­żano. Mówiąc inaczej, nie wolno obdzierać ziemi z jej zielone­go poszycia, bo może się to źle skończyć.
Kiedy indziej usłyszał: Całe nasze życie to reny. Jemy ich mięso i ubieramy się w ich skóry, zszywane ich ścięgnami, ich skórami nakrywamy się też do snu, z ich kości robimy swoje narzędzia, a ich tłuszczem oświetlamy kuwaksy. Na renach jeź­dzimy i renom śpiewamy nasze pieśni! Tylko wyglądem się różnimy, jednak po tundrze koczujemy tak samo. Jakże więc możemy nie być renami. Sam pomyśl, zabijając rena, przele­wam jego krew w swoją. Jego mięsem żyję. Moje dzieci istnie­ją dzięki mnie, a ja dzięki niemu. Jesteśmy zatem braćmi jed­nej krwi. My - ludzie-reny.
Braterstwo z renami Saamowie wywodzą od Miandasza, swojego totemicznego praprzodka, na poły człeka, a na poły renifera. Jego matką była Matriocha, starucha-noid. Pewnego razu, znudzona ludzką postacią, przemieniła się w ważenkę i zaszła w ciążę z renem. Przed porodem wróciła do babskiego ciała i urodziła białego rena z czarną głową i złotym porożem. To był Miandasz. Imię pochodzi od saamskiego mjanna. Po polsku scypuł10. Matriocha wykarmiła go własną piersią, dzię­ki czemu mógł przyjmować postać człowieka. W mitologii Saamów Miandasz zajmował szczególne miejsce. Czarnołusski suponował, że kiedyś istniał o nim cały epos, który z biegiem czasu rozpadł się na odrębne pieśni, te zaś stopniowo przeszły w bajki. Etnograf zbierał je po okruchach, tusząc, że odtworzy saamski epos jak Lönnrot Kalewalę.
To właśnie w cześć Miandasza - wedle Czarnołusskiego - odprawiano obrzęd pojadania ofiarnego rena. Przy tym autor Legendy o człowieku-renie opisuje przebieg lyhte-werra nieco inaczej niż Wołkow. W jego relacji skóry rena nie naciągali na szkielet z iwiny, tylko kładli na ziemię, na prawej połowie ukła­dali kości w takim porządku, w jakim były w żywym renie, po czym zakrywali lewą połową, nadając całości formę śpiącego zwierzęcia. Samo pojadanie ciała ofiarnego renifera uczony porównywał do Komunii Świętej.
W 1930 roku wyszła książka Czarnołusskiego pod tytułem Materiały o bycie Saamów. Niezwykłe połączenie erudycji oraz doświadczenia sprawiło, że do dziś dzieło to nie ma sobie równych w rosyjskiej saamistyce.
W latach trzydziestych Czarnołusski pomagał Saamom w biedzie kolektywizacji.
W 1938 roku trafił do łagru. Oswobodzony w 1943 dostał przydział do przymusowej armii pracy. Jakiś czas był pastu­chem w sowchozie Snigiri pod Moskwą. Po zakończeniu wojny, jak w latach młodości, znów imał się różnych zajęć. Między in­nymi ilustrował książki. Na Półwysep Kolski mógł wrócić w charakterze uczonego dopiero w 1961 roku. Ostatnia dekada jego życia była niezwykle płodna. Wydał zbór bajek saamskich, sporo pisał. Umarł w 1969 roku.
Pośmiertnie wyszła ostatnia książka Czarnołusskiego pod tytułem W kraju lecącego kamienia - etnograficzne zapiski, przetykane bajkami Saamów - swojego rodzaju rekapitulacja jego saamskiej tropy. Wiele można się z niej nauczyć. Choćby z tego epizodu, gdzie wspominał Ilię, towarzyszącego mu w jednej z wypraw i dziwiącego się, że Ladimir ciągle wypytu­je go o lyhte-werra, podczas gdy starzy Saamowie utwierdzają, że wie więcej od nich. "Cóż mogłem mu wtedy odpowiedzieć - pisał pod koniec życia - jeśli do dzisiaj w pełni nie pojmuję istoty tego obrzędu".
Obcując z Saamami, Władimir Władimirowicz pojął, że są rzeczy, o których się nie mówi. Należy do nich wiara. Pisarz nie wątpił, że w czasie jego przebywania na Półwyspie Kolskim Saamowie pamiętali o swoich dawnych wierzeniach. Po prostu nie odkrywali ich postronnym. Należało więc tylko opróżnić się ze swoich własnych przesądów, stereotypów i książkowej wiedzy, okazać szacunek i poczekać, aż tajemnica Saamów sa­ma cię wypełni.
14 stycznia
Przeglądając parę dni temu w miejscowej bibliotece stare numery miesięcznika "Siewiernyje prostory" w poszukiwaniu materiałów o Czarnołusskim, natrafiłem na wywiad ze zna­nym sowieckim dysydentem Pomerancem. Uderzyło mnie, że siedzieli w tym samym łagrze - Grigorij Sołomonowicz kilka lat później. To właśnie w Kargopolłagrze Pomeranc odkrył dla siebie uroki Północy.
Przyjaciele śmiali się z niego, że dookoła baraki i druty kol­czaste, a on nie mógł oderwać oczu od zorzy polarnej, niczym Romeo od Julii. Wiedział, że rano pobudka, że znowu się nie wyśpi, mimo to błądził po żonie do późnej nocy, kryjąc się przed dyżurnymi, jakby zaczarowany melodią bladych tonów Północy. To samo latem. Białe noce tliły się bez końca, jak wieczna lampka na ołtarzu.
Wystarczy porównać jaskrawe kraski Południa, co mącą wzrok i rozpraszają uwagę, z paletą przeźroczystych barw Pół­nocy, które nie zatrzymują na sobie spojrzenia i pozwalają się skupić hen w dali. Mniej więcej to samo różni zachodnie ma­larstwo, zachwycające tym, co na płótnie, od prawosławnej ikony, będącej oknem na inny świat. Nie dziw, że anachoreci szukali na Północy odosobnienia. Pustki.
- Pustka Północy - twierdzi Pomeranc, notabene znawca religii Wschodu - jest żywym obrazem całości. Dlatego teraz, kiedy ludzie gubią się w cywilizacyjnym nadmiarze rzeczy, ja­dła czy newsów, tak ważnym stało się wewnętrzne scalenie
przez kontemplację pustki w przyrodzie. Przyroda jest zawsze
całością, rozkład przynosi historia. Tak zwany "historyczny postęp" prowadzi do rozpadu pierwotnej harmonii, a tym sa­mym okalecza duchowo współczesnego człowieka. Jedynie w kulturach archaicznych, które przetrwały do naszych dni, zachowało się to poczucie jedności.
- Może więc warto pójść pod prąd i powrócić do źródeł?




9 Pogost - sezonowe osiedle saamskie. Prowadząc półkoczowniczy tryb życia, Saamowie mieli na swojej tropie parę stałych koczowisk, na które rokrocznie wracali. Zimowe i letnie koczowiska, gdzie zatrzymywali się na dłużej, zwali po rusku pogostem. Czarnołusski zauważa, że w sa-amskim języku nie ma pojęcia domu. Saamowie używali dwóch, trzech, czterech lub więcej pomieszczeń (tupa, wieża, kuwaksa), nie mieszczą­cych się pod jednym dachem, lecz rozrzuconych wzdłuż koczownej tropy i zamieszkiwanych w określonej porze roku, związanej z rytmem wypasu reniferów oraz porą tarła ryb. Każde z tych pomieszczeń było tak urzą­dzone, by spełniało swoją rolę na danym etapie wędrówki. Domem Saama była jego koczowna tropa.
10 Scypuł - delikatnie owłosiony naskórek porastający poroże zwie­rzyny płowej w okresie jego wyrastania.


Komentarze
Polityka Prywatności