ZAJEZDNIA LONDYN

Historia siedmiorga ludzi, którzy na fali ostatniej emigracji wyjechali do Londynu. Z różnych powodów, z różnymi planami, wszyscy trafiają w jedno miejsce – do Londynu. Każdemu z nich los zgotuje inne wyzwania i problemy. Realistyczny język, dosłowność opisów, wielobarwne postacie, a wszystko w skoncentrowanej, dziennikarskiej formie przenosi Czytelnika w nowy świat, w którym początkowo czuje się zagubiony niczym bohaterowie rzuceni przez los w nową przygodę.

Każde z opowiadań, utrzymanych w konwencji literackiego reportażu, przedstawia fikcyjne postaci i zdarzenia. Przedstawiana w nich rzeczywistość jest jednak prawdziwa lub do prawdy zbliżona. Ich bohaterowie są postaciami typowymi – tzn. każda z nich reprezentuje pewien typ Polaka (Polki) obecny i często spotykany w Londynie, dzisiejszej stolicy świata. Jedni idą tam na dno, inni pną się w górę, a wszyscy czują się niepewni, wykorzenieni. Książka przestrzega: bez kwalifikacji zawodowych, odpowiedniego przygotowania wyjazdu i choćby elementarnej znajomości języka nie należy wyjeżdżać do pracy za granicę. Ryzyko jest zbyt wielkie, cena zbyt wysoka.

Przeczytaj, może znajdziesz tu swoją własną historię!

Dzięki praktycznemu poradnikowi zamieszczonemu na końcu książki może ona służyć jako niezbędny zbiór podstawowych informacji przed wyjazdem


Aleksander Kropiwnicki – dziennikarz. Szef sekcji angielskiej w Polskim Radio. Spędził pięć lat w Londynie jako attache prasowy w ambasadzie polskiej.

Wywiad z tygodnika Cooltura

Jeszcze niejeden Polak wybierze wyjazd za granicę

- rozmowa z Aleksandrem Kropiwnickim, autorem książki „Zajezdnia Londyn”

Co skłoniło Pana do napisania tej książki?

- Polski rynek wydawniczy dotychczas nie zareagował należycie na fenomen emigracji Polaków do Wielkiej Brytanii, a także do Irlandii. Jest to zjawisko niezwykłe. Komentatorzy brytyjscy zwracają uwagę, że po raz pierwszy w historii tak wielu przedstawicieli jednego tylko narodu przybyło do ich kraju w tak krótkim czasie. I to nie po to, by żyć niejako obok kultury wyspiarskiej, bo oni w nią wrastają, ucząc na przykład tysiące Brytyjczyków jedzenia polskich przysmaków. Co do Irlandii, to ona przecież przez stulecia "eksportowała", a nie "importowała" siłę roboczą. "Importuje" bodaj po raz pierwszy w swojej historii i właśnie Polacy są uczestnikami tego eksperymentu.

Upierałbym się, że masowe wyjazdy Polaków na Wyspy mają jeszcze inne przyczyny poza finansowymi. Londyn stał się miastem fascynującym, nie wiem, czy kiedykolwiek w przeszłości jego siła przyciągania była aż tak wielka. W mniejszej skali takim miastem-magnesem stał się także Dublin, do niedawna senna dziura. Zapanowała moda na Wyspy, każdy po prostu chce tam być.

Podobnie bywało w przeszłości z Paryżem i Nowym Jorkiem.

To wszystko nie znalazło dotychczas wyraźnego odbicia w polskiej literaturze i publicystyce. Chyba zatraciliśmy instynkt reagowania na sprawy ważne. W ciągu ostatnich trzech dekad coś niecoś się w Polsce i wokół Polski wydarzyło, ale w piśmiennictwie odbiło się to raczej blado.

Pomysł napisania tej książki przyszedł mi do głowy właśnie dlatego, że nic podobnego nie przeczytałem. No cóż, nie święci garnki lepią. Poza tym widziałem z bliska, jak w niektórych przypadkach wygląda zderzenie z obcą kulturą, jakie to rodzi napięcia i nawet dramaty. Z racji wykonywanych przeze mnie w Londynie funkcji - bylem attache prasowym w ambasadzie RP - przeczytałem też w brytyjskiej prasie mnóstwo artykułów o niebezpieczeństwach grożących Polakom, którzy przyjeżdżają na Wyspy niedostatecznie przygotowani. Oni tych gazet przecież nie czytają - pomyślałem sobie. - Trzeba im to koniecznie przekazać.

Czy historie opisane w Pana książce oparte są na autentycznych wydarzeniach, z którymi spotkał się Pan w Londynie?

- Co najmniej dwie, ale wolałbym nie mówić które. Jak umiałem, tak zmieniałem imiona moich bohaterów. Lawirując w ten sposób mogłem niechcący trafić akurat na jakieś rzadkie imię, które nosi ktoś realnie istniejący, kto mógłby się odnaleźć w jednej z moich postaci. Z góry zapewniam, że to może być tylko przypadek.

Są w tej książce i takie historie, które same przez się zostały całkowicie zmyślone. Odpowiadają jednak realnym sytuacjom, o których mi opowiadano lub o których czytałem.

Czy Pana książka ma zachęcić, czy też zniechęcić czytelników do emigrowania na Wyspy? Co chciał Pan w niej przekazać?

- Z pewnością nie miałem zamiaru nikogo zachęcać do wyjazdu z Polski. Tych wszystkich młodych lub mniej młodych, przedsiębiorczych i zdeterminowanych potrzebujemy w kraju. Inna sprawa, czy mamy im co zaoferować. Młodzi się kształcą, myślą o swojej przyszłości o wiele bardziej serio, niż myślało moje pokolenie i co ich czeka po ukończeniu szkół? Teraz zaczyna być lepiej, władze i media zorientowały się w skali problemu, próbuje się przyciągać młodych z powrotem, zatrzymywać ich w kraju. Polska jest jednak niebogata.

Zarobki rosną, ale przecież nie mogą zostać z dnia na dzień podniesione kilkakrotnie. Za to ceny rosną przerażająco. Jeszcze niejeden Polak wybierze wyjazd za granicę, przynajmniej na pewien czas.

O ile więc nie chciałem zachęcać, o tyle nie chciałem i zniechęcać, bo nie mógłbym tego uczynić szczerze. Zamierzałem natomiast przestrzec. Tak zwani emigranci zarobkowi powinni przed wyjazdem dowiedzieć się sporo o kraju, do którego się wybierają. O jego kulturze, zwyczajach. Powinni przynajmniej znośnie opanować język. I nie mogą kupować kota w worku, jechać do pracy niesprawdzonej, bez prawidłowo sporządzonej umowy. Część moich bohaterów jedzie do Londynu "na wariata". Niektórym mimo to dopisuje szczęście. Ale nie wszystkim.

Jak by Pan określił tzw. "wielką emigrację" na Wyspy Brytyjskie? Czy faktycznie są to "nieudacznicy"?

- Przede wszystkim powinniśmy zapomnieć o tym nieszczęsnym słówku "nieudacznicy". Jak rozumiem, jest to cytat z rzekomej wypowiedzi bardzo ważnego polityka polskiego, który jakiś czas temu odwiedził Londyn. On tego wcale nie powiedział. Byłem obecny na konferencji prasowej, po której nastąpiło całe zamieszanie. Słowo "nieudacznik" nie padło. Polski tłumacz nie całkiem fortunnie przełożył na angielski sformułowanie o ludziach, którzy nie w pełni poradzili sobie w Polsce (chodziło więc o konkretną sytuację, a nie o sumaryczne podsumowanie charakterów i walorów osobistych takich ludzi). Niefortunne słówko pojawiło się w prasie brytyjskiej, a z kolei polscy korespondenci przełożyli je na "nieudacznik".

Nie, z małymi wyjątkami to nie są nieudacznicy. Typki spod „ściany płaczu” to nie są bohaterowie mojej bajki, ale oni w każdym razie próbują brać odpowiedzialność za poprawę swojego losu. Nieudacznicy tak nie robią.

Spośród próbujących szczęścia niektórzy wracają do domu na tarczy, ale przecież więcej jest takich, którzy dzięki swojej ciężkiej pracy i inteligencji stanęli na nogi. A ilu jest takich, którzy zdobyli uznanie w swoich brytyjskich firmach, zaczęli awansować i robić karierę? Ci ludzie to najlepsza promocja Polski za granicą.

Jak Pan myśli - w jakim kierunku będzie zmierzać tendencja emigracyjna?

Czy zanosi się na spolonizowanie Wielkiej Brytanii?

- Każda wielka imigracja zmieniała w pewien sposób oblicze Zjednoczonego Królestwa. Z drugiej strony wszystkie te grupy - przybysze z Karaibów, z subkontynentu indyjskiego i inni - w pewien sposób nagięły się do zwyczajów brytyjskich. Weźmy kulturę jazdy. Nie jest ona wprawdzie taka, jak przed trzydziestu laty, ale wciąż pozostaje wysoka jak na europejskie standardy. Polscy kierowcy też nie szaleją na drogach brytyjskich tak, jak na rodzimych.

Przybysze się dostosowują. Nie w takim jednak stopniu, by Polacy zupełnie nie zmieniali Brytyjczyków. Już ich zmieniają. Uczą ich jeść bigos.

Część Polaków na pewno pozostanie w Wielkiej Brytanii, część wróci. Właściwie, patrząc na nich, można już zacząć obstawiać kto wyjedzie, kto zostanie. Spośród tych, którzy sprowadzają rodziny i kupują mieszkania albo domy, znaczna część zostanie już na Wyspach na zawsze. Ci bardziej wolni i mobilni będą po trochu wracali. Dotyczy to głównie przedstawicieli zawodów, w których w Polsce pojawiły się wakaty. W tych sektorach polscy pracodawcy szybko podnoszą pensje, a Polska jest wciąż krajem tańszym od Wielkiej Brytanii. Niejeden obliczy, że opłaca mu się pracować w Warszawie, gdzie miesięczny bilet na wszystkie środki komunikacji kosztuje tyle, ile trzy przejazdy londyńskim metrem na najkrótszej trasie.

Jak po 5 latach pracy w ambasadzie polskiej w Londynie określiłby Pan

stosunek Anglika do Polaka? Więcej nas łączy, czy dzieli?

- Oni są profesjonalistami, więc na współpracę zawodową z nimi naprawdę nie można narzekać. Zapewniają też, że są Polską bardzo zainteresowani, bo Polska to aliant, bo mamy podobne nastawienie do Unii Europejskiej, bo wspólna historia, bo Wałęsa. Osobiście uważam, że ich zainteresowanie Polską jest bardzo ograniczone. Zdanie: "Brytania nie ma stałych przyjaciół, ma tylko stałe interesy" pozostaje aktualne, ostrzegam więc przed nadmiernym entuzjazmem. Anglicy (nie mówimy tu o Szkotach ani o Walijczykach) mogą zachowywać się bardzo przyjaźnie i często to robią, odnoszą się jednak do takich obcokrajowców jak Polacy z zauważalną wyższością. Wyczuwa się to, co oni nazywają "patronizing" (protekcjonalny – przyp.red.).

Wszystko to nie oznacza, że należy się na Anglików boczyć. Zrobili dla nas w ostatnim czasie bardzo dużo. Otworzyli  rynek pracy i raczej go nam nie wypowiedzą, jak przed laty wypowiedzieli nam przyjaźń, bo przeszkadzaliśmy w sojuszu z Sowietami. Teraz Wielka Brytania to już trochę inny kraj.

Zwłaszcza Londyn nauczył się cenić tych imigrantów, którzy są chętni do pracy i wnoszą własne, nowe pomysły. Inaczej niż w niektórych krajach na wschodzie Europy, w Zjednoczonym Królestwie liczą się przede wszystkim kompetencje, a nie znajomości.

Rozmawiała: Adriana Chodakowska-Grzesińska

<ramka>

Aleksander Kropiwnicki

ZAJEZDNIA LONDYN

Zbiór opowiadań o losach siedmiorga ludzi, którzy na fali ostatniej wielkiej emigracji wyjechali do stolicy Wielkiej Brytanii. Realistyczny język, dosłowność opisów, wielobarwne postacie, a wszystko w skoncentrowanej, dziennikarskiej formie – przenosi czytelnika w nowy świat, w którym początkowo czuje się zagubiony niczym bohaterowie rzuceni przez los w nową przygodę.

Dzięki praktycznemu poradnikowi zamieszczonemu na końcu książki może ona służyć jako niezbędny zbiór podstawowych informacji przed wyjazdem. 

(Oficyna Wydawnicza BRANTA)

 Książka dostępna w ksiegarni internetowej www.polishbooks.co.uk

<notka bio>

Aleksander Kropiwnicki pochodzi z Warszawy. Od 2001 r. do września 2006 r. był szefem Wydziału Promocji, Prasy i Informacji Ambasady RP w Londynie. Przed przyjazdem do Londynu był przez 15 lat dziennikarzem, specjalizującym się m.in. w problematyce międzynarodowej. W latach 2000-2001 był członkiem gabinetu politycznego Ministra Spraw Zagranicznych Władysława Bartoszewskiego. Żonaty, dwie córki w wieku 14 i 19 lat. Jego hobby to literatura przełomu XIX i XX wieku, historia, polityka międzynarodowa i turystyka.


Komentarze
Polityka Prywatności