To niebanalna, całkowicie pozbawiona cukierkowych wątków książka o bardzo, bardzo trudnej miłości. Nie ma w niej nic niepotrzebnego, nic wciśniętego na siłę. Jest za to dużo emocji, wzruszenia i prawdy. Kończyłam potajemnie o 4 nad ranem, starając się nie obudzić śpiącej rodziny.
Czytałam, kibicując Izie w jej zmaganiach z trudnym mężem i jeszcze trudniejszymi pasierbami. Jeszcze w dzieciństwie, Iza obiecała sobie, że za żadne skarby świata nie wyjdzie za wdowca. Kto by chciał konkurować ze zmarłą, wynoszoną w naturalny sposób na piedestał żoną? Jak na ironię losu, mężczyzną życia okazuje się Piotr, wdowiec z dwójką dzieci. Decydując się na związek z Piotrem, Iza niejako wchodzi do gotowej już rodziny. I musi zdecydować, czy dostosować się do jej zasad, czy może jednaka zacząć wprowadzać własne zmiany.
Przeczytałam gdzieś jakąś opinię, że ta książka pozbawiona jest emocji. Ale jeśli tak, to dlaczego chciałam cały czas udusić Piotra, za to, że zupełnie nie pomagał zaadaptować się żonie w nowej sytuacji? Dlaczego chciałam nakrzyczeć na jego córce, z premedytacją złośliwie działającą przeciwko macosze? Dlaczego tak szkoda było mi Izy, która nie była w stanie znaleźć porozumienia czy pomocy? Doskonałą decyzją było zrobienie z Izy pierwszoosobowej narratorki, dając nam możliwość „zajrzenia” jej w głowę, tym samym zaś uwiarygodniając jej emocje. I chociaż nie zgadzam się z niektórymi podjętymi przez nią decyzjami, trudno jest jej nie lubić. Nie współczuć. I nie zazdrościć wielkiej miłości. Nie mogę zgodzić się z brakiem emocji. Wręcz odwrotnie, ta książka przepełniona jest emocjami, niekiedy skrajnie różnymi, ale obecnymi zawsze i na każdej stronie. I chociaż historia Jadwigii Czajkowskiej nie jest wyjątkowa i oparta na znanym motywie, zasługuje na uwagę, głównie dlatego, że jest prawdziwa. I co najważniejsze: brakuje w niej lukrowanych, niepotrzebnie osłodzonych wątków, czy chociażby standardowego (hollywoodzkiego w złym sensie tego słowa) zakończenia. Jest tyle, ile być powinno.
M.D.