Powieść trochę społeczna, trochę kryminalna. Nie wiem, która bardziej. Wiem jednak na pewno, że całość wciąga – relacjami bohaterów, fabułą, tłem społecznym. Bardziej dla kobiet, tym bardziej dla takich które mają dzieci.
Wszystko zaczyna się od ulotki. Jednej, małej ulotki, ze zdjęciem porwanego dziecka. Ta właśnie ulotka wpada w ręce dziennikarki Ellen Gleeson. Na zdjęciu jest chłopiec porwany przed dwoma laty i projekcja tego jakby wyglądał dzisiaj. Ellen jest porażona, bo porwane dziecko wygląda dokładnie tak jak jej adoptowany dwa lata wcześniej synek. Kobieta chce sprawę zignorować, nie daje jednak rady. Rozpoczyna prywatne śledztwo, świadoma, że może ją ono kosztować wszystko co kocha.
Wątek całej powieści sprowadza się do jednej kwestii. Czy synek Ellen jest chłopcem z ulotki czy nie? Czy jeśli tak, Ellen zdobędzie się na tyle siły, żeby go oddać? Czy jako matka ma jakiekolwiek prawa? Ten wątek wydaje się ciut ciekawszy niż ten kryminalny, chociaż oba wciągają bez reszty. Trudno jest się w tę powieść nie zaangażować, tym bardziej jeśli posiadamy własne dzieci. Bo czy bylibyśmy je w stanie oddać komuś, kogo zupełnie nie znają, nawet jeśli ten ktoś okazałby się mieć do niego większe prawa niż my? Ciężko jest tę książkę odłożyć bez wyjaśnienia najważniejszych kwestii. Ciężko jest się nie denerwować, nie przejmować. Lisa Scottoline już dawno udowodniła, że umie pisać bestsellery, potrafi pisać językiem prostym, doskonale balansować akcją i dialogami. Ta książka jest jak danie idealne. Doskonale przyprawione. Idealnie smaczne. Pozostawiające doskonałe wrażenia i dużą satysfakcję.
M.D.