To film o mężczyznach, ale może nie tylko dla mężczyzn. Bo chociaż my kobiety niespecjalnie zachwycamy się ilością przemocy, zróżnicowanym do przesady sposobem zabijania kolejnego wroga (cóż, mężczyźni zawsze będą lubić zabawki), to na pewno możemy docenić humor tego filmu, subtelny, nieprzesadzony, prawdziwie rozkoszny.
Kiedy bowiem panowie nie strzelają, nie zrzucają na coś bomb czy też nie rozbijają samolotów, wykazują się bardzo przyjemnym poczuciem humoru. Dialogi są przecudne i prześmieszne. „Czas na bum? (…) Kto następny? Rambo? (…) - To powinno stać w muzeum - Jak my wszyscy”. Każdy z aktorów niemiłosiernie naśmiewa się z postaci, które od lat gra w kinie, wyciągając na wierzch schematy, stereotypy, czyniąc z nich jednak absolutną siłę tego filmu. I tak naprawdę to liczy się w scenariuszu, to czyni ten film innym od innych, masowo produkowanych strzelanek.
I to także jest ważniejsze od samej historii, która w gruncie rzeczy jest taka sama jak zawsze. Nasi bohaterowie mają znowu zadanie do wykonania, mają wspólnego wroga, a sprawa w której uczestniczą ma zdecydowany osobisty wydźwięk. Dlatego właśnie nie obejdzie się bez bomb, tysięcy wystrzelanych kul i pokazów niesamowitej siły. Panowie doskonale pokazują, że są wyszkoleni i w doskonałej formie. Stallone macha nożami, Van Damme demonstruje mięśnie, Arnold wyrywa drzwi auta („Mój but jest większy niż ten samochód”), wszyscy demonstrują postawy typowego kinowego macho.
Jest prosto, lekko, przyjemnie i rozrywkowo. Gdyby nie ten cudny humor, nie dałoby się znieść kolejnej takiej głupoty. Tak jest bardzo przyjemnie. Na tyle, że z absolutną rozkoszą zobaczę część trzecią przygód naszych komandosów. Bo raczej nie mam wątpliwości, że ta powstanie. Tak jak zresztą, zaplanowana już kolejna część „Rambo”.
Marta Czabała