Dan Simmons nie musi udowadniać, że umie pisać, chociaż w Polsce jego twórczość jest troszkę zapomniana. Dzięki wydawnictwu Prószyński mamy okazję odświeżyć pamięć, czytając powieść i mini powieść wydaną dla miłośników twórczości egzystencjonalnej, obyczajowej, zabarwionej fantasy i science - fiction.
„Wydrążony człowiek” opowiada historię małżeństwa, Jeremy’ego i Gail, telepatów, zdolnych usłyszeć myśli innych. Gail umiera na raka, a pogrążony w żałobie Jeremy wyrusza w podróż po Ameryce. Podróż, która zaprowadzi go do nieznanych zwykłym ludziom zakątków świata i najgorszych z możliwych przedstawicieli gatunku ludzkiego.
To początkowo typowa powieść drogi, osobista, trochę egzystencjonalna. Wiele elementów fantastycznych pojawia się w retrospekcjach. Jest tutaj trochę dłużyzn, średnio zrozumiałych i średnio interesujących wywodów naukowych. Znacznie lepiej przedstawiają się wątki obyczajowe, wydarzenia, relacje międzyludzkie. Trudno jest się nie przejąć losem Jeremy’ego, rozpaczającego, osamotnionego wdowca. Dobrze sprawdzają się też wątki akcji, konfrontacji z potencjalnie śmiertelnym wrogiem. Wszystko opanowane jest w dobry, niemalże namacalny mroczny klimat. Jest nierówno. Może zmęczyć, chociaż miejscami bywa też bardzo wciągające.
„Muza ognia” wydaje się być przeciwieństwem swojej partnerki. To science – fiction w stricte sensie tego słowa i historia opowiadająca o ludzkości, która została zniewolona przez rasę obcych. Tytułowa Muza Ognia to statek kosmiczny, którym podróżuje Wilbr, młody aktor, mający wkrótce wystawić sztukę Szekspira. To tekst znacznie lepszy niż „Wydrążony człowiek”, chociaż trudno jest tutaj mówić o wartkiej akcji. To bardziej traktat o znaczeniu teatru dla człowieczeństwa. Nie zmienia to jednak faktu, że to lektura przyjemna, lekka, rozrywkowa. Nie jest tak mocno przesiąknięta depresją i przemocą a to już daje jej poważny atut i przewagę nad drugą powieścią.
M.D.