Jutro 4 - Studentnews.pl recenzuje

Kolejna część jednej z najciekawszych serii ostatnich lat. Warto jest powtórzyć po raz kolejny: to nie jest książka wyłącznie dla nastolatków. Czyta się to świetnie, z zaangażowaniem, chociaż przyznać trzeba, że – tradycyjnie chyba – środek całej serii wydaje się być słabszy niż jej początki. Zobaczymy co będzie dalej.

Pamiętacie Ellie i jej przyjaciół? Kto sięga po część czwartą tej opowieści, na pewno ma jej początki już za sobą. Nie ma sensu czytać jej inaczej, bo to spójna, jednorodna opowieść, powiązana wzajemnymi wątkami. Oryginalna, świetnie napisana i wciągająca – nawet jeśli już dawno nie jesteśmy nastolatkami. Ale do tekstu wracając. W części trzeciej, grupie przyjaciół udało się w końcu wydostać z okupowanej przez wroga Australii. W Nowej Zelandii zaleczyli powierzchownie swoje rany, opłakali straconych przyjaciół, doszli do siebie po obrażeniach. Kiedy dowódca nowozelandzkich wojsk, pułkownik Finley prosi wszystkich przyjaciół, aby razem z oddziałem żołnierzy wrócili w rodzinne strony pomóc w kolejnej akcji wojskowej, wszyscy są zgodni, że powinni się zgodzić. Plan akcji, jaki ustalają wszyscy przed powrotem, już na miejscu okazuje się niemalże niemożliwy do zrealizowania. Nowozelandzcy żołnierze nie są w stanie przewidzieć tego, co się stanie. Czy Ellie, Homer, Fi, Kevin i Lee po raz kolejny będą musieli liczyć tylko na siebie?

Czy to trylogia, czy też większa seria, części środkowe2.jpg tradycyjnie bywają najsłabsze. Ta jest rzeczywiście słabsza od pierwszych części, głównie dlatego, że idzie niemalże dokładnie po tej samej linii opowieści. A to, co jest po raz kolejny powtarzane, siłą rzeczy staje się mniej interesujące. Nawet jeśli napisane jest w bardzo dobry sposób. A tutaj jest. Nie znaczy to jednak, że cała historia nie wciąga, bo wciąga i to od razu, nawet jeśli czytając całość trudno się jednak pozbyć wrażenia, że to wszystko już gdzieś było. Można więc po raz kolejny pogratulować autorowi, że w zalewie serii takich samych opowieści, był w stanie stworzyć coś absolutnie oryginalnego, świeżego, wciągającego na każdej kolejnej stronie. Sukces historii Marsdena wydaje się tkwić w tym, że autor unika tworzenia opowieści cukierkowej, pełnej (tak częstych w amerykańskich powieściach) banałów, ckliwych motywów. Pisze coś rzeczywistego, coś niemalże prawdziwego. Coś, co wciąga i pozostawia niemałą ochotę na część kolejną. Podobno ma ona zawitać do naszego kraju już na początku przyszłego roku. Ustawiam się w kolejce.

Marta Czabała


Komentarze
Polityka Prywatności