Odkąd pewna mała Łucja weszła do pewnej zaczarowanej szafy, żadna powieść fantasy dziejąca się podczas wojny nie będzie już równie dobra. Ale to nie szkodzi, bo inne, może troszkę tylko mniej magiczne powieści też mogą przynieść wiele literackiej przyjemności. Tak na pewno będzie w przypadku „Lodowej Pani”.
Jej bohater Franz, zostaje wywieziony przez rodziców z Niemiec do Anglii, w ucieczce przed wieszczoną światu II Wojną Światową. Nie znając kontekstu politycznego swojego zesłania, Franz buntuje się przeciwko zmianie środowiska, tym bardziej, że jego pochodzenie jest źle odbierane jest przez rówieśników. Franz wybiera samotność, coraz częściej uciekając tam, gdzie pierwsze skrzypce gra natura. Okazuje się jednak, że jego oaza spokoju wcale nie jest taka spokojna. Niezamieszkane przez człowieka tereny zamieszkują inne istoty, takie w których istnienie dawno już nikt nie wierzy.
Osobiście wolę traktować takie powieści, jako typowy produkt fantasy a nie komentarz do społeczności czasów w jakim się dzieją, chociaż ten komentarz widoczny jest tutaj niejednokrotnie. Sporo jest tutaj o ludzkiej naturze, co w kontekście wojny jest dodatkowo emocjonalnym przesłaniem. Jest trochę o złej, tej bardziej zwierzęcej naturze człowieka i o uczuciach, często skrajnych, które tak naprawdę nas definiują i odróżniają od innych gatunków. Jest też wreszcie sporo dobrej akcji, balansującej na granicy rzeczywistego i bajkowego świata. Czyta się to sprawnie, ciekawie, chociaż dorosłym, zblazowanym przez inne powieści fantasy czytelnikom, pewnie trudniej będzie całość przeżyć. Niemniej jednak, ta niepozorna rozmiarem i znacznie większa duchem książeczka warta jest przeczytania. I to nie tylko wtedy jeśli magiczne światy książek fantasy są wam najbliższe na świecie, ale także wtedy kiedy po prostu szukacie dobrej lektury.