Komplementy wypisane jest na okładkach tej książki wydają mi zbyt gładkie i nie zapowiadają wspaniałego czytelniczego trzęsienia ziemi, jakie nas czeka. „Dom Kalifa” jest tylko pozornie taki sam jak relacje innych Brytyjczyków z przeprowadzki do Prowansji czy Toskanii. Oni natrafiali na ciekawostki, a Tahir Shah przeżył Maroko tak jak przeżywa się huragan - wielki spektakl, z którego nie wiadomo, czy się wyjdzie z życiem.
Jeśli w trakcie lektury tej książki przestawałam się śmiać, to tylko dlatego, że byłam zbyt wzruszona – albo przerażona. Maroko to inny wszechświat. W każdym razie Maroko poznawane z codziennej perspektywy, kiedy trzeba wyremontować sąsiadujący ze slumsami dom, kiedy twoi pracownicy wierzą w dżiny, twoje dzieci są małe i narażone na tysiąc niebezpieczeństw, twój asystent może cię wtrącić do więzienia, a szarańcza, szczury i dzicy mężczyźni z młotami buszują po twoich pokojach. Żeby odważyć się na takie przedsięwzięcie, trzeba mieć duszę wojownika, a przynajmniej podróżnika, jakim jest Tahir Shah, Brytyjczyk o złożonej szkocko-afgańskiej genealogii.
Tahir Shah ze swoją żoną i dwójką malutkich dzieci postanawiają uciec z ponurej Anglii do Maroka, żeby żyć pełnią życia i dać córce i synkowi piękne dzieciństwo. Kupują stary dom w Casablance, który następnie okrągły rok remontują; to, czy przy zakupie udało im się stać rzeczywiście jego właścicielami, wyjaśni się dopiero na końcu książki. W gruncie rzeczy jest podobnie jak w innych udanych książkach o tej samej tematyce – ucieczka od stresów Zachodu, zmaganie się z fachowcami, piękno przyrody, dobre jedzenie, inny rytm życia. Różnica jest taka jak między Prowansją a Marokiem – Prowansja jest swojska jak Mazowsze, to ciągle nasza cywilizacja, tylko taka z lepszą pogodą i jedzeniem, a Maroko to inny świat... Tutaj kurczaki farbuje się na różowo, drewno na półki kupuje o północy, a w każdym pokoju trzeba zabić barana.
Książka jest świetna – dobrze napisana, zabawna, pełna zaskakujących informacji, pełna złośliwości i życzliwości, ale nie protekcjonalna wobec Marokańczyków. Opowieści składają się na cokolwiek straszny obraz – są w nim owszem pomarańczowe gaje, palmy daktylowe i glazurowane kafelki, ale także łapówki, gangsterzy i podrzynanie gardeł kozom (żeby przebłagać dżiny). Odważni i spragnieni prawdziwego życia zaczną odkładać pieniądze na wyprawę, a może przeprowadzkę do Maroka, innym pozostanie zebrać 34,90 zł na tę książkę; to bardzo racjonalnie i przyjemnie wydane pieniądze.
Magdalena Rachwald