Odstrasza okładka, mylnie sugerująca tandetny romans z grupy Danielle Steel. Nic bardziej mylnego – to powieść o zdradzie, relacjach rodzinnych i okrutnym życiu w show biznesie. O marzeniach i tym, że mogą być zupełnie inne niż by się to wydawało pisze osoba, która o show biznesie wie chyba już wszystko i od lat żyje pod obstrzałem kamer. Oto debiutancka, doskonała powieść Sharon Osbourne.
Sharon Osbourne już dawno przestała być znana wyłącznie jako żona swojego męża Ozziego. Zdążyła już też udowodnić, że jest kobietą wielu talentów, a wszystko czego się podejmie obraca się w złoto. Teraz udowadnia doskonale, że z powodzeniem może zostać powieściopisarką, bo też jej powieść czyta się jednym tchem, niemalże bez możliwości odłożenia jej przed ostatnią stroną.
Bohaterkami powieści są dwie siostry Chelsey i Amber Stone, które od najmłodszego wieku dążą do zdobycia sławy. Chelsey jako nastolatka zdobywa rolę w serialu telewizyjnym, Amber konsekwentnie, chociaż później niż siostra zdobywa międzynarodową sławę piosenkarki i aktorki. Między siostrami stopniowo rodzi się rywalizacja i wzajemna niechęć z sukcesów drugiej, która dodatkowo podsycana jest przez matkę dziewczyn. W świecie gdzie liczy się image a nie osobowość, uczucia stopniowo zastępuje pusty show na pokaz. Ale jak to w świecie blichtru bywa, nie wszystko złoto, co się świeci.
To nie jest oczywiście dzieło literackie, ale ma atuty, którymi nie mogłyby się poszczycić setki powieści na rynku. To idealna książka na wakacje, ale lepiej na krótkie, bo też całość pochłania się jednym tchem i nie starczy na więcej niż dwa dni. Ale naprawdę, kiedy już się zacznie, bardzo trudno to odłożyć. Być może Sharon Osbourne zawdzięcza to znajomości branży, być może nowo odkrytym zdolnościom pisarskim, fakt jednak pozostaje, że to książka wartka, wciągająca, z żywymi, nieszablonowymi bohaterami. Na dodatek ani przez chwilę nie jest tandetna, a morał nie jest nachalny, co bywa często udziałem wielu książek z gatunku tzw. literatury masowej. Przeczytałam jednym tchem i całym sercem polecam.
Marta Czabała
P.S. Jedno tylko ale w stronę tłumaczki. To dosłowne tłumaczenie na „koguta” jest przezabawne, ale chyba nie o taki efekt chodziło. Kto czytał, wie o czym mówię.