Dzisiejszy dzień obudził nas wspaniałą pogodą. Aconcagua jest pięknie odsłonięta. To dzień przeznaczony na odpoczynek i aklimatyzację na tak dużej wysokości. Skupiamy się głównie na spożywaniu wysokokalorycznych liofilizowanych potraw oraz piciu dużej ilości wody. Wodę i herbatę trzeba wzbogacać witaminami, bo dostępna w bazie woda pochodzi z lodowca: nie ma w niej więc żadnych minerałów. Picie takiej wody jeszcze bardziej osłabia.
W Plaza de Mulas stoi m.in. mały namiot, w którym można skorzystać z internetu (jest laptop do dyspozycji, albo – jeśli się ma swój – to można podpiąć się przez kabel do sieci). Podłączyłem swój komputer, chcąc wysłać wiadomości do Polski. Jak zwykle budziło to zdumienie, jak ja, osoba niewidoma, korzystam z internetu. To jest możliwe dlatego, że mój komputer „mówi” (dzięki zainstalowanemu specjalnemu syntezatorowi mowy). W dodatku robi to bardzo szybko (w tempie 850 słów na minutę!), dlatego że gdyby mówił w normalnym tempie, to uzyskanie przeze mnie informacji trwałoby bardzo długo. Osoba widząca patrzy na ekran i od razu wszystko ogarnia wzrokiem. Mnie musi wszystko przeczytać komputer, i stąd konieczność takiego tempa. Arek, Bogdan i Piotrek, słysząc taką syntetyczną, przyspieszoną mowę, żartowali, że znajduję się chyba w wojskowym centrum dowodzenia, a rakiety z Argentyny do Polski zostały już odpalone i nie mamy dokąd wracać ☺
Rzeczywiście, przyspieszona mowa syntetyczna mojego komputera brzmi trochę jak z filmu science-fiction.
Jutro wyruszamy do obozu Nido de Condores
(5600 m n.p.m). Cały czas chodzi o naszą aklimatyzację przed atakiem szczytowym. Żyję nadzieją, iż kolejne odcinki, mimo dość sporych różnic wysokości, okażą się dla mnie łatwiejsze terenowo, co pozwoli mi wchodzić w rytmie.
Czujemy się dobrze, i oby tak było do samego szczytu! Wczorajszy dzień pokazał jednak, że nie będzie łatwo, co wzmogło w nas jeszcze większy respekt i szacunek do Aconcagui.
Wieczór spędziliśmy bardzo miło w jednym z kawiarnianych namiotów, pijąc yerba mate. Grupa Słowaków świętowała zdobycie szczytu. Przyłączyliśmy się do niej. Pierwszy raz śpiewałem i tańczyłem na takiej wysokości. To coś niesamowitego, zwłaszcza, gdy jest się obutym w ciężkie „skorupy”. Radość Słowaków dodała nam wiary w powodzenie dalszej akcji górskiej, gdy widzieliśmy ich uśmiechnięte twarze. Brzmienie znajomego języka przywoławo myśli o najbliższych. Okazało się, że góralskie piosenki nie tylko pięknie brzmią w naszych Beskidach, Tatrach, czy Bieszczadach, ale w warunkach południowoamerykańskich również.
Śpiewając przy wtórze gitary, tańczyłem ze Słowaczką, która absolutnie nie chciała mnie wypuścić w dalszą drogę, mówiąc, iż jeden dzień w przód czy w tył nie ma znaczenia. Niewiele brakowało, by powstała kolejna zwrotka do popularnej góralskiej pieśni Zalubić Słowaka, ale rozsądek i racjonalna ocena sytuacji wzięły górę nad emocjami☺
Łukasz tańczy ze Słowaczką, która zdobyła Aconcaguę