
Gdyby istniały mroczniejsze królestwa nocy, na pewno by je znalazł. Był samiuteńki jak palec. Chłopi, schodzący się na wypitkę do Kirby’ego, widywali go wieczorami, jak siedział przycupnięty przy drodze, ze strzelbą w dłoni, jakby nie mógł się jej pozbyć. Schudł, zgorzkniał. Czasem powiadali, że oszalał. Spieprzaj stąd lepiej, skurwysynu jeden. Kiedy ogień już buzował, Ballard poszedł z latarką w drugi koniec pieczary i zniknął w wąskim przejściu.
Zapuścił się w wilgotne, skalne korytarze prowadzące do następnej pieczary w czeluściach góry. Światło latarki przemknęło po wapiennych filarach i ogromnych, mokrych, bezkształtnych kamiennych urnach. Z dna pieczary bił podziemny strumień. Zbierał się czarną taflą w kalcytowym zbiorniku i płynął wąskim akweduktem do czarnej dziury u wylotu groty. Światło z latarki Ballarda odbiło się od powierzchni jeziorka niezmienione, jakby odgięła je dziwna podziemna siła. Wszędzie dokoła ciurkała i rozpryskiwała się woda, a mokre ściany jaskini wyglądały w snopie światła jak polakierowane lub nawoskowane.