Lata powojenne Niemiec to wielki dramat pokonanych i winnych. Niemcy musieli nie tylko odbudować gospodarkę, ale i odzyskać zaufanie innych narodów świata. Już w ciągu dziesięciu lat wiele w tej dziedzinie osiągnęli. Autorka opisuje ten sukces.
Ta książka nie jest historią powojennych Niemiec Zachodnich. Skupia się na jednym wątku: budowie demokracji, zarówno w sensie powstania struktur ustrojowych, jak i społeczeństwa obywatelskiego. Te procesy zakończyły się mniej więcej w połowie lat siedemdziesiątych i wtedy też kończy się ta opowieść. Życie toczy się dalej, ale nie są to już dzieje budowy demokracji, lecz historia państwa demokratycznego.
wydawca: Iskry
miejsce wydania: Warszawa
data wydania: wrzesień 2005 r.
nr wydania: I
ISBN: 83-207-1790-6
liczba stron: 232
kategoria: historia powszechna
opracowanie graficzne i projekt okładki: Andrzej Barecki
format książki: 150 x
okładka: twarda z obwolutą
cena: 35 zł
O autorze:
Wstęp
Kiedy się patrzy na pięćdziesiąt lat powojennej historii Niemiec, wszystko może się wydawać logiczne i konsekwentne. Trudno sobie wyobrazić lepszą odpowiedź na klęskę Trzeciej Rzeszy niż demokracja i gospodarka rynkowa, w dodatku z przymiotnikiem „społeczna”. Trudno wymyślić dla tego nowego państwa lepsze miejsce niż zachodnia wspólnota oferująca mu, nie bez wahań, ale jednak – respekt, a także bezpieczeństwo. Wszystko to prawda, tyle tylko, że wcale tak się stać nie musiało. Historia Niemiec po pierwszej wojnie światowej to najlepszy dowód, że narody mogą dokonywać złych, fałszywych wyborów.
Niemcy po drugiej wojnie światowej mieli w nieszczęściu, które sami na siebie ściągnęli, dużo szczęścia. Sytuacja międzynarodowa wprawdzie dotknęła ich boleśnie, powodując podział kraju, jednak uczyniła z zachodniej części, Republiki Federalnej, wartościowego, potrzebnego partnera i sojusznika. Ale co ważniejsze, Niemcy w RFN potrafili nie tylko dostrzec, ale i wykorzystać szansę. To prawda, że zachodni alianci im pomogli, ale nikt nie miał na szczęście wątpliwości, że niemiecka demokracja to produkt made in Germany.
O tym, jak powstawała ta demokracja, dzisiaj uważana za wzorową, wiemy w Polsce zdecydowanie za mało. Książka Krystyny Jagiełło wypełnia tę lukę. „Cud” gospodarczy i w pewnym sensie polityczny, jak się określa sukces Republiki Federalnej, miał ojców i matki. O nich właśnie, ludziach takich jak Adenauer, Schumacher czy Erhard jest ta książka. Ale także o niemieckim społeczeństwie, które wcale nie z dnia na dzień, lecz powoli, często z zahamowaniami, stawało się otwartym społeczeństwem zachodnim. Ta opowieść, przy całej specyfice ówczesnych Niemiec, ma też wątki, które mogą kojarzyć się z problemami krajów postkomunistycznych.
Dla ludzi interesujących się Niemcami jest to lektura obowiązkowa. A styl, w jakim została napisana, sprawia, że jest to przyjemny obowiązek.
Janusz Reiter
Fragment
Nic już nie jest takie jak przedtem
Coś wisiało w powietrzu. W młodych ludziach narastał bunt. Nie podobał im się ten piękny kraj z niewyraźną, zamazaną przeszłością. Milczący rodzice, konserwatywna szkoła, hierarchiczne uniwersytety, w których student nie miał nic do powiedzenia, bogactwo jako cel życia – nie, to nie były ich ideały. Gorączkowo poszukując nowych wzorców, napotykali stare frazesy. Zadowalali się nimi. Z wyblakłych fotografii na nowo powielonych znów bacznie się im przyglądał Karol Marks. Uwodziło ich wszystko, co pachniało lewicą, również to, co przychodziło ze Wschodu.
„Koło mnie siedział mężczyzna. Spojrzałam na niego ciekawie. Przed nim na stole leżała kupa książek, wszystkie po polsku. – Jesteś z Polski? – zapytałam nieśmiało. – Ach, nie – wyjaśnił – ale uczę się polskiego, żeby móc przeczytać te książki” – tak opisała pierwsze spotkanie ze swoim przyszłym mężem Gretchen Dutschke, żona Rudiego, bohatera rewolty 1968 roku. Autorem tych książek, które wspomina, był między innymi Leszek Kołakowski. Wkrótce miała się też przekonać, że zainteresowanie Rudiego Polską nie ogranicza się do książek. Ogromne wrażenie zrobił na nim bardzo mało popularny w Niemczech film Wajdy Kanał. Napisał w swoim dzienniku: „Widziałem młodych ludzi w moim wieku i młodszych, widziałem jak walczą o wolność swojej ojczyzny, jak w jej imieniu zabijają, jak umierają za ojczyznę – Polacy umierali, Niemcy umierali. Polacy płacili daninę historycznej konieczności, konieczności zwycięstwa nad faszyzmem”.
Bliska była mu nie tyle sama walka, co jej moralna inspiracja. Niezgoda na rzeczywistość leżała w jego naturze. Gdy w 1964 roku poznał Gretchen, młodą Amerykankę niemieckiego pochodzenia, która właśnie przyjechała z Nowego Jorku, był już gwiazdą ruchu studenckiego w Berlinie i miał za sobą przeszłość uciekiniera z NRD. Co prawda Ulbricht zamknął mu drzwi przed nosem. Dutschke zdał właśnie maturę w Berlinie Zachodnim, przypuszczał bowiem, że we Wschodnim nie dostanie się na studia (matury NRD-owskiej nie honorowano w zachodniej części miasta). W rodzimym miasteczku podpadł już dawno. Jako kierownik wydziału sportowego FDJ w szkole wygłosił kiedyś przemówienie ostro skrytykowane przez sekretarza partii. Od tej pory miał same kłopoty. Dopóki nie było muru, mógł jeszcze liczyć na studia w zachodniej części miasta. Ale właśnie gdy zrobił maturę, ta szansa się skończyła.
Latem 1961 roku pojechał do Luckenwalde odwiedzić rodziców. Tymczasem gazety podawały coraz bardziej niepokojące wiadomości. 10 sierpnia poranne wydanie „Bild Zeitung” informowało: „Wczoraj przybyło dwa tysiące ludzi – ucieczka z NRD urasta do rozmiarów lawiny”. Wtedy zdecydował się wyjechać. Obiecał jeszcze matce, że wkrótce wróci i pomoże jej zebrać śliwki z drzew w ogródku, żeby mogła zrobić ciasto owocowe, tak dobre, jak tylko ona potrafi.
Uciekł prawie dosłownie w ostatniej chwili. 13 sierpnia zameldował się na komendzie policji w Berlinie Zachodnim, po czym został przesłuchany przez Amerykanów. W tydzień po wybudowaniu muru usiłował razem z kolegami ze szkoły rozwalić go. Przyszli pod ścianę z linami, którymi obwiązali betonowe płyty i ciągnęli je, mając nadzieję, że odpadną. Daremnie.
Zaczął studiować socjologię. Ale najbardziej ze wszystkiego interesowało go to, co działo się na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie. Powstała grupa pod nazwą Subversive Aktion (Akcja Wywrotowa), która organizowała protesty i wydawała ulotki. Naprzykład przeciwko wznowieniu istniejącej przed wojną korporacji studenckiej, którą młodzież lewicowa pomawiała o daleko idący oportunizm. „W 1933 roku ugięliśmy się przed przemocą – kpiła ulotka rozpowszechniana na uniwersytecie – i poszliśmy do HJ żeby tę organizację od środka rozsadzić; podczas wymuszonej na nas wojnie w 1939 roku znaleźliśmy się znowu w pierwszym szeregu. (...) W naszej korporacji powstaje odwieczny niemiecki człowiek, który powierza się przywództwu, wytrwale, bez szemrania tworzy niemiecki cud – ku przerażeniu międzynarodowej konkurencji”.
Tak wyraźnych wrogów politycznych, w których celowano precyzyjnie, ze zjadliwą ironią, jeszcze młodzież RFN nie miała. Znikały autorytety. Każdy mógł się obronić tylko tym, czym był naprawdę, bez względu na wiek, zasługi i dorobek. Studenci pozwalali sobie na wiele. Pewnego dnia na kilku uniwersytetach między innymi w Berlinie i Monachium rozlepiono plakaty Poszukiwane z cytatami Maksa Horkheimera, rektora uniwersytetu we Frankfurcie, André Bretona, Theodora Adorno. Pod nimi zamieszczono wezwanie następującej treści: „Nie ma zgody na ten świat; należymy do niego tylko o tyle, o ile go odrzucamy. Wszyscy są zniewoleni pod pozorem wolności. Dostarcza się nam zrabowanej wolności jako przyjemności zorganizowanej. W ciszy dojrzewa ludzkość, która jest głodna przymusu i ograniczenia, ponieważ one podtrzymują jej bezsensowne trwanie. Niemieccy intelektualiści i artyści wiedzą to już od dawna. Ale nie przeciwstawiają się temu. Uważamy, że wiedzieć o problemie a pokonać go, to nie to samo. Jeśli również dla was dysproporcja między analizą i akcją jest nie do zniesienia, napiszcie do nas. Hasło: «antyteza». Monachium 23, Poste restante. Odpowiedzialny: Th.W. Adorno, Frankfurt nad Menem, Kettenhofweg
Profesor Adorno złożył przeciwko autorom plakatu skargę na nieuprawnione wykorzystanie jego nazwiska. Dowcipni studenci zapłacili karę w wysokości stu marek.
To była pierwsza, niewinna jeszcze potyczka zasłużonego socjologa, jednego z twórców słynnej szkoły frankfurckiej, ze studentami. Następne będą o wiele bardziej irytujące.
Na razie, w pierwszej połowie lat sześćdziesiątych studenci tłoczą się na jego wykładach. Pozostaje autorytetem jako filozof, socjolog i pisarz, a przede wszystkim antynazista, współtwórca Instytutu Badań Społecznych we Frankfurcie, który w czasach reżimu hitlerowskiego został zamknięty. Zarówno Theodor Adorno jak i Max Horkheimer zmuszeni byli do emigracji. W semestrze jesiennym 1949 roku prowadzili już jednak wykłady na uniwersytecie witani przez władze Frankfurtu z otwartymi ramionami. Profesor Horkheimer został wkrótce rektorem Uniwersytetu imienia Goethego.
Obaj byli zachwyceni studentami. Jesienią 1951 roku został oddany do użytku gmach Instytutu Badań Społecznych wybudowany dzięki wsparciu finansowemu Amerykanów. Horkheimer i Adorno zyskali nowych uczniów, którzy w przeciwieństwie do większości społeczeństwa byli niezwykle wyczuleni na rozrachunek z przeszłością. Wzywali do bojkotu filmów Harlana Veita, reżysera antysemickiego filmu Żyd Süss zrobionego na zlecenia Goebbelsa. A gdy kilka dni później parlament studencki Uniwersytetu Goethego wydał oświadczenie w sprawie postawy wobec Żydów, w którym żąda dla nich zadośćuczynienia, szybkiego uchwalenia planowanej już ustawy wyznaczającej kary za hece antysemickie i reformy systemu nauczania, która uwzględniałaby te problemy, rektor Horkheimer wysłał im podziękowanie.
Theodor Adorno napisał w czasopiśmie „Frankfurter Hefte”: „Za granicą powstało wyobrażenie, jakoby barbarzyński reżim Hitlera zostawił po sobie barbarzyństwo. (...) Z góry zakłada się tępotę, brak wykształcenia, cyniczny brak zaufania wobec wszystkiego co duchowe. (...) Ale o tym nie ma mowy. Związek z tym co duchowe w najszerszym tego słowa znaczeniu jest silny. Wydaje mi się nawet większy aniżeli w latach poprzedzających zdobycie władzy przez nazistów. (...) Studenci filozofii i socjologii, z którymi mam do czynienia, okazują najwyższe zainteresowanie problemami, które nie mają praktycznego zastosowania”.